Święty Jan Paweł II jest nie tylko heroldem obrony życia czy pasterzem, który zwyciężył komunizm. Jest także człowiekiem, który poskromił twórców groźnej chrystologicznej herezji. Herezji, która w pewnym momencie – tak jak przed wiekami arianizm – opanowała znaczącą część katolickiego świata, zdobywając sympatię intelektualistów, polityków i dziennikarzy. Stała się ona dla nich dowodem na to, że Kościół otwiera się na świat i – w duchu prawdziwego „dialogu" – przyjmuje prawdy marksizmu, w zgodzie z nimi kształtując swoją duchowość i duszpasterstwo.
Św. Jan Paweł II w teologii wyzwolenia, bo o niej mowa, dostrzegł jednak nie tyle wielki ruch społeczny czy „opcję preferencyjną na rzecz ubogich" (do której papieże zawsze zresztą nawoływali), ile niebezpieczną ideologię sprowadzającą Objawienie do wymiaru politycznego, podporządkowującą Kościół myśli marksistowskiej czy wreszcie redukującą rolę Jezusa Chrystusa do poziomu rewolucjonisty, a nie Syna Bożego. To te elementy właśnie, a nie – jak chcieliby lewicowi komentatorzy – sympatia dla neoliberalizmu i antykomunistyczny resentyment skłoniły Ojca Świętego do wydania teologii wyzwolenia ostrej walki. Walki, która – na szczęście dla Kościoła i dla Ameryki Łacińskiej – zakończyła się zwycięstwem Rzymu.
Nie ma boga nad Marksa
Aby dobrze zrozumieć wagę tego starcia, najpierw trzeba zrozumieć, czym w istocie była teologia wyzwolenia.
W mainstreamowych mediach zazwyczaj była ona przedstawiana jako szlachetny ruch na rzecz ubogich, brutalnie zniszczony przez kardynała Josepha Ratzingera i Jana Pawła II, którzy nie byli w stanie pogodzić się z inspirowaną „duchem soboru" głęboką reformą teologii, jaką zaproponowali Gustavo Gutiérrez czy Leonardo Boff. Medialne emocje rozpalało również to, że ojcowie teologii wyzwolenia wyznawali – przynajmniej w czasach swojej młodości – radykalizm także w życiu codziennym. Gutiérrez, peruwiański duchowny, przez wiele lat pracował na przykład w slumsach Limy i jak podkreślał w swoich książkach, to właśnie tam odnalazł i sformułował fundamenty teologii wyzwolenia. Inni – tak jak arcybiskup Helder Câmara – oddawali życie za wyznawane ideały, mordowani z przyczyn politycznych.
Kłopot polega na tym, że za niezwykłymi biografiami stały idee nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. Wspomniany już ks. Gutiérrez (od 1992 roku dominikanin, wcześniej ksiądz diecezjalny) całkiem otwarcie formułował myśl, że w Ameryce Łacińskiej Kościół musi się stać narzędziem rewolucji społecznej (i to rozumianej w duchu jak najbardziej marksistowskim), inaczej bowiem odejdzie od nauczania Jezusa Chrystusa. „Jego wierność Ewangelii nie pozostawia żadnej innej wątpliwości: Kościół musi być widzialnym znakiem obecności Pana w kontekście dążenia do wyzwolenia i walki o bardziej ludzkie i sprawiedliwe społeczeństwo. Tylko w ten sposób przesłanie miłości, które niesie Kościół, może się stać wiarygodne i skuteczne" – pisał Gutiérrez w swoim programowym dziele „Teologia wyzwolenia" z 1969 roku.
Wyzwolenie i walka były przy tym rozumiane w duchu sowieckim. „Tylko radykalne zerwanie ze status quo to jest głęboka przemiana systemu opartego na własności prywatnej, dojście do władzy klasy wyzyskiwanej oraz rewolucja społeczna, która zniosłaby istniejące zależności, może doprowadzić do powstania nowego społeczeństwa, społeczeństwa socjalistycznego" – wieszczył Gutiérrez.