Jakie? Ot choćby takie, czy jedno dziecko może mieć prawnie troje rodziców. Czy dawca spermy jest, może być, a nawet powinien być prawnym ojcem dziecka, które poczęto z jego nasienia. I nie są to moje – konserwatysty z przekonań, a do tego katotaliba – pytania, lecz takie, które zadają sobie także najzupełniej liberalni komentatorzy z Australii, gdy Sąd Najwyższy orzekł – w sprawie Masson kontra Parsons i Ors – że dawca spermy jest w sensie prawnym ojcem córki pary lesbijskiej.
Tak, wiem, że sprawa już z samego tego opisu wygląda dziwnie, a staje się jeszcze dziwniejsza, gdy wczytamy się w jej szczegóły. Wszystko zaczyna się w roku 2006, gdy mężczyzna zgodził się zostać dawcą nasienia koniecznego do sztucznego zapłodnienia zaprzyjaźnionej z nim lesbijki. Masson został wpisany w akt urodzenia jako ojciec i odgrywał istotną rolę w życiu dziewczynki oraz jej siostry, które nazywały go tatusiem. Sytuacja ta trwała aż do roku 2015, gdy Parsons „ożeniła się" z kobietą z Nowej Zelandii i wyprowadziła.
Masson podjął działania prawne, które miały zatrzymać córkę w Australii, nie chcąc tracić z nią kontaktu. Sąd rodzinny w pierwszej instancji orzekł, że mężczyzna jest rodzicem i pozostaje współodpowiedzialny za wychowanie dziecka. Sąd wyższej instancji stanu Nowa Południowa Walia orzekł dla odmiany, że istnieje „nienaruszalne domniemanie", iż dawca spermy nie jest rodzicem, i w związku z tym nie ma prawa do wpływania na miejsce i sposób wychowania dziecka. Sąd Najwyższy wreszcie orzekł, że „dawca spermy może być rodzicem", a zależy to od tego, czy wypełnia rolę rodzica, jaką jest „odgrywanie pewnej roli w wychowaniu dziecka". Jeśli tak, to pozostaje on ojcem.
Jednocześnie Sąd Najwyższy, choć w istocie uznał, że ta konkretna dziewczynka ma troje rodziców, nie wypowiedział się co do kwestii tego, czy jedno dziecko może mieć trójkę rodziców, a także nie otworzył drzwi do pozwów kobietom, które mogłyby je składać o alimenty lub uczestnictwo w wychowaniu dzieci przeciwko dawcom nasienia z przeszłości. W niczym nie zmienia to faktu, że – jak wskazuje Stephen Page, specjalista od prawa prokreacyjnego – wyrok ten może być istotny dla mężczyzn, którzy byli dawcami spermy i zachowali jakiekolwiek relacje z dziećmi poczętymi z ich nasienia. – Teraz mogli oni odkryć, że są w pełni odpowiedzialni za te dzieci, w tym możliwe jest dziedziczenie po nich, a także obowiązek wsparcia dzieci – oznajmił Page.
Wyrok ten, choć – tu trudno się nie zgodzić – w tej konkretnej sprawie nie mógł być inny, rodzi cały zestaw pytań: o liczbę rodziców, o status dawcy nasienia, o jego odpowiedzialność. A jeśli do kontrowersji między rodzicami dodamy problemy związane z prawem dziecka do wiedzy o swoim genetycznym i biologicznym pochodzeniu (czyli prawo do wiedzy, kto jest jego biologicznym ojcem), to sprawa jeszcze bardziej się skomplikuje. Tak się bowiem składa, że z tej perspektywy anonimowość dawców spermy jest zwyczajnie niemoralna, ogranicza bowiem prawa dziecka do znajomości swojej tożsamości. Nie brakuje już sądów, które nakazały klinikom zapłodnienia pozaustrojowego wydanie danych dotyczących dawców nasienia ludziom, którzy zostali z niego poczęci. To zaś oznacza, że u podstaw przynajmniej jednego z rodzajów zapłodnienia in vitro leżą założenia, których nie da się – nawet w zgodzie z obecnym, raczej liberalnym paradygmatem prawnym – obronić.