Carpaccio u „Sowy”

Do połowy czerwca modne było słowo „wolność". W drugiej połowie miesiąca na prowadzenie wyszła rozmowa w Sowie i Przyjaciołach, którą można by ładnie nazwać „sowagate".

Publikacja: 21.06.2014 15:00

Irena Lasota

Irena Lasota

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

Poważni autorzy zajmować się będą meritum rozmowy, mnie, zblazowanej podsłuchami, najbardziej zaimponowało menu: na przystawki carpaccio (po polsku tak się nazywa cienko pokrojone cokolwiek, ale gdy nazwane z europejska, to można doliczyć i 100 proc. marży) podane z matiasa holenderskiego (po polsku śledzik), kawior z anchois (niejasne, czy z rybek zrobiono kawior, czy do koreczków dodano kawior, a jeśli tak, to czarny czy czerwony), rzodkiewki piklowane, kawior z łososia (wędzonego czy surowego?), tatar, znów carpaccio (patrz powyżej), ale tym razem z mlecznej jagnięciny (to taka mała owieczka, która nie skończyła sześciu tygodni), oraz grillowany kozi ser ze szparagami. Na główne danie policzki (chyba wołowe, to jest podobno bardzo smaczne, ale jakieś obrzydliwe w nazwie), ogony wołowe oraz ośmiornica. Do tego oczywiście wódka i wino. O deserach historia milczy.

I te wszystkie frykasy jadły tylko trzy osoby, rozmawiając przy tym, jak wiemy, z dużym entuzjazmem. Menu jest bardzo imponujące w nuworyszowski sposób. Wykwintne, onieśmielające, drogie – i zupełnie niezharmonizowane. Tak wyglądało menu w rosyjskich restauracjach dla nowych Ruskich po nastaniu wolności: najważniejsze, żeby było inne niż to, cośmy żarli dotąd i co żrą zwykli obywatele, żeby brzmiało europejsko i żeby koniecznie było bardzo drogo. Następnego dnia można było i o tym porozmawiać na zebraniach zarządów: „ A znajetie, Maksym Maksymowicz, wcziera my kuszali takoje karpaczio, j...b twoju mać, takoje tionkoje, każdyj prozracznyj łomnik stojał tridcat dolarow, położysz w rot, daże nie poczustwujesz, popijosz wodkoj, sliedujuszczyj łomnik, wodka i tak możesz tri czasa i wsio to gołodnyj. Kakaja krasiwaja żyzń". Ciekawe, czy jakiś dziennikarz śledczy odkryje rachunek z tej kolacji, bo dobrze by było wiedzieć, kto za to zapłacił.

A co z tym trzecim smakoszem? Nazwisko Sławomira Cytryckiego obiło mi się o uszy jakieś dziesięć lat temu, gdy był w Waszyngtonie jako „szef Specjalnej Misji Dyplomatycznej w randze ambasadora pełnomocnego". Nikt raczej nie wiedział, co to była za Misja Specjalna ani kim był ambasador pełnomocny, poza tym, że podobno w grę wchodziły bardzo duże pieniądze, a pan ambasador specjalny miał być bliskim przyjacielem Aleksandra Kwaśniewskiego i poprzedniego ambasadora w USA Jerzego Koźmińskiego. Cała trójka zaprzyjaźniła się podobno w okresie wspólnej działalności na niwie międzynarodowej w SZSP (to był taki polski Komsomoł: Socjalistyczny Związek Studentów Polskich), a potem działała razem w PZPR jako młodzi zdolni. Z tym że Cytrycki kończył studia w Leningradzie, co pewnie pozwoliło mu zostać sekretarzem asystenta czy asystentem sekretarza generalnego ONZ. Pozycja zwykle obsadzana przez zaufanych ludzi KGB (lub czasami GRU).

Rusofile mający słabość do petersburskich nocy i duszy rosyjskiej lubią czasami utrzymywać, że studia w ZSRS nie były sobie równe i że może w Moskwie rekrutowano do KGB (lub GRU), ale w Leningradzie na pewno nie. I mnie zdarzyła się podobna pomyłka, oparta na podobnych złudzeniach. Kiedy kilkanaście lat temu capnęło mnie kubańskie UB, przez całą dobę utrzymywałam, że jestem francuską turystką o nazwisku Karpinski i nigdy na Kubie nie byłam. Trzech panów przeszukiwało starannie moje rzeczy i w końcu rozerwało pudełko słodyczy, w którym był mój paszport amerykański na nazwisko Lasota i różne tam kontrrewolucyjne broszurki. Czwarty, do tej pory milczący, pan wykrzyknął wtedy triumfalnie: „Aha, ja znał, szto my eto najdiom!", na co ja spytałam: „Aaaa, uniwersitiet imienia Lumumby?", a on z godnością odpowiedział: „Niet, Łomonosowa". No i jak to można się pomylić.

Lubię dygresje, ale staram się zwykle wracać do głównego wątku, czyli w tym wypadku do rocznicy odzyskania wolności.

Nie bardzo można się było zorientować w pierwszej połowie czerwca, od czego i kogo odzyskano tę wolność. W 1918 roku było prosto: od zaborców, ale przypominanie po 25 latach, że wolność miała zostać odzyskana od komunizmu i komunistów, wydawało się wielu niestosownym akcentem mogącym popsuć braterstwo białego z czerwonym. Przy całym szacunku dla gry aktorskiej Krystyny Jandy myślę, że tytuł Miss Wolności „Gazety Wyborczej" dostała tylko, żeby dokuczyć mojej koleżance z łamów „Plusa Minusa" Joannie Szczepkowskiej, która poza tym, że rozstała się z „Gazetą Wyborczą", to jeszcze powiedziała 25 lat temu, że skończył się komunizm. Przypominanie tego to jak rozmawianie w obecności grubasów o dietach.

Po 1918 roku próbowano wymieść pozostałości po zaborach, budowano nowe kadry i nie powierzano wysokich urzędów państwowych entuzjastom rusyfikacji czy germanizacji. To prawda, że w niepodległej Polsce pracowali urzędnicy uprzednio zatrudniani u zaborców, ale mogli pracować w Polsce, bo przeszli coś na kształt lustracji, której, jak wiemy, tak obawiano się po odzyskaniu wolności w 1989 roku. I może właśnie dlatego doszło do tego, że dwóch panów z ZSMP, SZSP i PZPR, zajadając rozliczne carpaccio z panem z ruchu Wolność i Pokój, wstrząsnęło posadami życia politycznego w Polsce.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy