Kamila przyjechała do Warszawy z Bydgoszczy, gdzie na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego skończyła administrację i dostała ofertę pracy w budżetówce za 1600 złotych. Wolała więcej, więc postawiła na call center i nie żałuje. Od trzech lat codziennie po osiem godzin – co przy średniej ok. 200 rozmów daje imponującą liczbę ponad 150 tys. wywiadów! – dzwoni w imieniu T-Mobile, aby zaproponować pakiet darmowych rozmów, wymianę telefonu albo przedłużenie oferty.
Nie jestem sobą
Żelazna zasada: przy sprzedaży drogich produktów trzeba mieć jedną udaną transakcję co dzień, przy ofercie masowej – przynajmniej jedną na godzinę. Kamili idzie znakomicie, zwłaszcza gdy sama wierzy w siłę oferty, bo wtedy potrafi szczerze opowiedzieć o jej korzyściach. Na tablet czy router za złotówkę namówi więc każdego, choć starych osób nie kusi, bo im to nie jest potrzebne. – Jak są słabe oferty, wszystkim idzie gorzej – przyznaje. Co za tym idzie: traci się pieniądze, bo za brak wypełnionej normy jest dywanik u szefa i analiza nieudanej rozmowy telefonicznej albo od razu do domu.
Tymczasem jest się o co bić: Kamila zarabia 2500 złotych, nie licząc bonusów – chodzi o dodatkowe płatne godziny, bilety do kina, sprzęt AGD, a ostatnio nawet wyjazd na Maderę! To jednak realia warszawskie, bo w innych filiach call center T-Mobile – w Gdańsku i Toruniu – stawki są niższe.
Najpierw uporządkujmy wiedzę. Infolinie są przychodzące i wychodzące.
Pierwsze działają na życzenie klienta i odpowiadają na jego połączenia – koniecznie odebrane najpóźniej po trzecim dzwonku, bo za spóźnienia są kary – obejmując wiele usług: informacje o ofercie, adresach sklepów i serwisów, wsparcie techniczne produktów, przyjmowanie zamówień, reklamacji, rezerwacji i inne różności. Często to już nawet nie call center, ale contact center, czyli model wyjściowy, plus e-maile, smsy, czaty i połączenia wideo przez komunikatory, bo dzisiaj trzeba iść z duchem internetu.
W infolinii wychodzącej trzeba zaś wychodzić klientowi naprzeciw. Składają się na to ankiety konsumenckie, badania rynku i sprzedaż, z czym wszyscy – zarówno słuchawki, jak i klienci – radzą sobie gorzej, bo to dopust boży dla wszystkich, co jednak odbija się tylko na pracownikach ze słuchawkami. Zresztą sami o sobie mówią: słuchawki. I takie to jest ich życie na słuchawkach.