Wybuch wojny na Ukrainie rozmroził na moment niektóre mózgi elity III RP. Agresja Rosji na Ukrainę rzuciła na Polskę tak złowrogi cień, że mimo zaklęć o pełnym bezpieczeństwie wyrwała z letargu język publiczny, którego dotąd używano wyłącznie do odwracania pojęć i ukrywania rzeczywistości. Narzucająca się analogia z rokiem 1938 spowodowała, że w pierwszych komentarzach, pod wpływem emocji, język zdawał się wyzwalać z imadła nowomowy i wymykać spod kontroli zaklinaczy rzeczywistości. Nawet niektórzy komuniści przemówili ludzkim głosem i odniosłem wrażenie, być może błędne, że jednemu z nich sprawiło to niespodziewaną przyjemność.
Nieme państwo
Jednak chwilę niekontrolowanego zapomnienia przerwała wielka przyjaciółka Polski Angela, która niczym anioł pokoju spłynęła z niebios i przywróciła spokój w Warszawie. Rzecz ujmując prościej, poprosiła swego przyjaciela Donalda, żeby się odczepił od Rosji. Przyjaciel posłuchał. Wojna wojną, bezpieczeństwo bezpieczeństwem, ale przyjaźń jest najcenniejsza.
W rezultacie z ust oficjalnej Polski znowu zniknęły słowa, które cokolwiek oznaczają, i państwo stało się nieme. Swoją część zadania oddolnie wykonała również rosyjska agentura. Miała ułatwione zadanie, bo ośmieszanie mądrego zachowania Lecha Kaczyńskiego wobec rosyjskiej agresji na Gruzję pomogło w dezorientowaniu opinii publicznej także w obliczu ataku na Ukrainę. Najbardziej bezpieczny sposób obrony własnego państwa zastosowany przez polskiego prezydenta – powstrzymywanie wroga na obcym terytorium – był bezmyślnie określany przez drugorzędnych publicystów rządzących Polską jako nieodpowiedzialne potrząsanie szabelką.
Ukraiński wypadek językowy uzmysłowił roztargnionym niedowiarkom, że mimo 25 lat wolności oficjalna polszczyzna pozostaje w niejasnej niewoli. Rzecz ujmując inaczej, Polacy po 1989 roku nie odnowili i nie odzyskali polszczyzny. Obezwładnieni przez wygodnicką niemoc pozwalają się zniewalać za pomocą podrobionego przez szubrawców zastępczego języka, który uniemożliwia elementarne opisanie rzeczywistości, zrozumienie świata i siebie nawzajem. Obecny oficjalny język polski żywi się bowiem żarłocznie padliną komunistycznej nowomowy i czerpie obficie nie tylko z jej słownikowych zasobów. Żyją w nim ukształtowane przez totalitarne państwo bezwarunkowe odruchy strachu, bojaźliwe zabobony, mechanizmy wyparcia, obszary tabu i mechanizmy pozbawiania słów podstawowego znaczenia.
Nowo-starzy właściciele Polski, chcąc bez problemów panować nad wpędzonym w kompleksy ludem, wzmacniają siłę perswazyjną odziedziczonego niewolniczego języka liberalno-poprawnościowym slangiem, zabiegając zaś o choćby niewielkie pozytywne wzmianki w zagranicznych mediach, ozdabiają swoje ślepe narzecze modnymi frazesami z zakresu seksualnego rasizmu. Dzieła ideologizacji współczesnej polszczyzny dopełnia bełkot o szczęśliwym końcu historii i przebywaniu Polski w świeckim raju.
Polszczyzna III RP
W przekonaniu użytkowników ten potrójny mechanizm fałszowania języka ma mocniejsze fundamenty ideowe niż cenzura z ulicy Mysiej, więc bez skrupułów duszą polszczyznę. W rezultacie w przestrzeni publicznej funkcjonuje pokraczne narzecze, nobilitująco-nowoczesne, nihilistyczno-postępowe, które skutecznie jak Alzheimer izoluje ludzi od realnego świata. Coraz grubsza szklana kurtyna pustych słów zdanie po zdaniu odcina ludzi także od ich własnego życia, infantylizuje świadomość wspólnoty, a nawet utrudnia ucieczkę przed opresją propagandy w kojący rodzinny krąg.