I natychmiastową reakcję miłościwie nam panującej władzy – przypomnijmy choćby, jak ministrowie i podlegające im urzędy stawali na uszach, aby zatrzymać za kratami Mariusza Trynkiewicza.
Teraz wyobraźmy sobie, że III Rzeczpospolita w ogóle likwiduje więzienia. Po prostu – zgodnie z najnowszymi trendami cywilizacyjnymi i zasadami poprawności politycznej uznaje, że zamykanie obywateli w odosobnieniu oznacza nieludzkie ich traktowanie. A więc teraz już wystarczy, że osoba skazana na przykład za wymordowanie całej swojej najbliższej rodziny albo choćby i zwykły złodziej od lat „zatrudniony" w gangu kradnącym samochody musi po wyroku raz w tygodniu zgłaszać się na godzinny seans terapeutyczno-resocjalizacyjny do specjalnej przychodni.
W okresie przejściowym przepisy będą jeszcze nakazywać skazańcom noszenie na nodze specjalnej elektronicznej bransoletki, ale i to ograniczenie za parę lat się zniesie, uznając, że jest upokarzające i łamie prawo do swobodnego przemieszczania się. A przede wszystkim oznacza traktowanie człowieka jak zwierzęcia, które musi nosić obrożę. Sądzę zresztą, że niebawem w ramach walki o „prawa zwierząt" także obroże i kagańce dla psów zostaną zakazane jako odbierające godność naszym młodszym braciom w Darwinie. I po polskich miastach będą chodzić tabuny korzystających ze swojej wolności wściekłych czworonogów oraz tłumy przez nikogo niekontrolowanych przestępców.
Przesadzam? Histeryzuję? Może trochę, ale ktoś pierwszy musi zacząć bić na alarm. Bo właśnie parę tygodni temu członkiem polskiego rządu została – chyba po raz pierwszy – osoba, która zupełnie oficjalnie i poważnie twierdzi, że nie powinno się stosować kary więzienia. Do niedawna takie opinie wyrażali radykałowie z marginesu debaty publicznej, których poglądy trudno traktować poważnie, jak choćby prof. Monika Płatek. – Nie zakładajmy, że kogoś poprawimy w więzieniu. To tak jakby uczyć kogoś latania w łodzi podwodnej – powiedziała kiedyś w telewizyjnym programie ulubienica polskich feministek.
Dziś prof. Małgorzata Fuszara, ideowa koleżanka pani Płatek, jest członkiem rządu. To osoba znana głównie jako specjalistka od dogmatów równościowej politpoprawności. W udzielonym niedawno „Rzeczpospolitej" wywiadzie (odnosząc się do postawy prof. Bogdana Chazana) stwierdziła: „Nie zostaje sędzią ktoś, kto nie chce skazywać ludzi na więzienie. To jest na przykład mój przypadek, bo wybierając prawo, miałam taki zamiar, ale na studiach zwątpiłam w sens tej kary. I sędzią nie zostałam".
„Zwątpiłam w sens tej kary". Czyli inaczej: kara więzienia nie ma sensu. Ta deklaracja nowej pełnomocniczki ds. równego traktowania utonęła w powodzi innych wygłoszonych przez nią w tym samym wywiadzie banialuk (choćby takich jak sugestia, że nieodśnieżanie chodników w zimie jest wymierzone w prawa kobiet), warto więc do niej wrócić. Bo Małgorzata Fuszara nie jest anarchistką rzucającą kamieniami w Marsz Niepodległości, wykładowcą na kursach Krytyki Politycznej czy organizatorką Dni Cipki, ale członkiem polskiego rządu. To tak, jakby ministrem został Janusz Korwin-Mikke. Choć Małgorzata Fuszara stoi po przeciwnej stronie ideowej barykady, to poziomem antypaństwowego radykalizmu dorównuje liderowi Nowej Prawicy.
Warto więc przypomnieć parę oczywistości. Przestępcy bardzo często nie są łagodnymi barankami, a więzienia powstały nie tylko po to, aby ich wychowywać i resocjalizować. Przede wszystkim służą do izolowania ludzi, którzy są niebezpieczni dla społeczeństwa, dla swoich współobywateli. Pobyt w takich przybytkach ma być też karą za łamanie ważnych społecznych norm – dlatego w więzieniu nie powinno być miło i przyjemnie. Kara musi być dotkliwa także po to, żeby odstraszać. Tych, którzy jeszcze są na wolności i mają skłonności przestępcze, oraz tych, którzy już trafili do zakładu karnego – aby nie chcieli zaryzykować po raz kolejny (a naiwniakom, którzy twierdzą, że zagrożenie karą nie odstrasza od łamania przepisów, radzę, aby się zastanowili, co robią, gdy prowadzą samochód i widzą, że zbliżają się do radaru).