Rzeka leniwie wlecze się mulistym dnem doliny, a nad jej brzegiem z nudną regularnością pojawiają się kolejne obrzydliwe arabskie miasteczka. To, co nadaje im ów specyficzny urok, to zatrważający brud, zwały śmieci, porzuconych opon i wyciekających z warsztatów samochodowych liszajów ropy oraz smaru.
Wokół masa dzieciaków; wszystkie bose, ale w kolorowych do szaleństwa sweterkach. Zasmarkane, umazane, jakby w okolicy nie było wody. Ciemne jak węgle oczy i czupryny kryją natarczywą ciekawość świata. – Po cóż tu przyjechałeś, człowieku? – zdają się pytać, chichocząc jak stado ruchliwych małpek.
Nie uznawałem wtedy za stosowne tłumaczyć się z obecności w tych stronach, ale prawda była jedna. Miałem fioła na punkcie historii asasynów i postawiłem sobie za cel odwiedzenie wszystkich ważniejszych twierdz tego zakonu morderców w Libanie, Syrii i Iranie.
Syria w czasach, kiedy po niej podróżowałem, była jeszcze spokojnym autorytarnym krajem, który drażnić mógł takich jak ja podróżników wyłącznie powszechną inwigilacją i jeszcze powszechniejszą obecnością portretów przywódców z alawickiej rodziny Al-Asad.
Mało się jednak wtedy tym przejmowałem, zwłaszcza że eskortujący nas kierowca – ubek – był uosobieniem grzeczności. Zgadywał w mig wszelkie życzenia i przymykał oko na nasze słowiańskie – powiedzmy – słabości.
Mapę wędrówki nakreśliłem w domu palcem, bez znajomości realiów lokalnej topografii. Wybrałem nazwy najsłynniejszych fortec i wysłałem je agentowi w Damaszku, by zorganizował mi do nich transport. Były między nimi miejsca tak legendarne jak Krak des Chevaliers i Masjaf czy bazylika Szymona Słupnika pod Aleppo, ale w większości raczej maleńkie dziury o nazwach nieznanych nawet lokalnym przewodnikom. Qalaat al-Madiq, forteca na brzegach Orontesu, była znana. Już kilka chwil po przybyciu zrozumiałem dlaczego.
Najpierw był kontakt z brudnym arabskim miasteczkiem. Nadzieja na nocleg w czystym hotelu wydawała się snem idioty. – Gdzie tu można się przespać? – pytałem na głos, widząc wokół siebie gliniane domy poprzeplatane gęsto warsztatami z blachy falistej. – Jest, jest hotel! – uspokajał nas kierowca. – Zaraz tam pojedziemy. Na początku zobaczmy jednak wzgórze, gdzie stał kiedyś zamek...