Prekursor polskiej prawicy?

Ksiądz Jerzy Popiełuszko, żoliborski kościół Świętego Stanisława Kostki, powtarzające się tam miesiąc w miesiąc msze za ojczyznę, to ważna część mojego życia. Tę szybko utrwalającą się tradycję podsunęła mi pod koniec 1982 roku znajoma mojej mamy. Kupiłem ją.

Publikacja: 19.10.2014 02:00

Jesień 1981, strajk na Akademii Medycznej w Warszawie. Ks. Jerzy był kapelanem robotników i studentó

Jesień 1981, strajk na Akademii Medycznej w Warszawie. Ks. Jerzy był kapelanem robotników i studentów

Foto: Reporter, Włodzimierz Pniewski WP Włodzimierz Pniewski

O porwaniu księdza Jerzego dowiedziałem się w październiku 1984 roku podczas objazdu naukowego na Podkarpaciu: byłem wówczas studentem historii. Ale o jego zamordowaniu usłyszałem już po powrocie, jak tysiące innych stojących przed bramą tego niezwykłego kościoła. Byłem członkiem straży, która pilnowała porządku podczas pogrzebu, a później kilka razy w miesiącu czuwała nocą, żeby grobu księdza nie zbezczeszczono. My, studenci historii, mieliśmy własny oddział. Mam wrażenie, że przychodziłem tam jeszcze w roku 1987, może 1988.

Rozterki rodem z PRL

Co ciekawe, moje pierwsze wrażenia były mieszane. Pociągała mnie atmosfera solidarnościowej wspólnoty, podziw budziła inwencja, z jaką ksiądz Jerzy i wspaniały, staroświecki proboszcz prałat Teofil Bogucki cyzelowali te msze, tworząc z nich barwne, naładowane emocjami spektakle. Byłem za to wdzięczny, niewielu duchownych mówiło tak otwarcie o policyjnych represjach i krytykowało tak odważnie ówczesną władzę.

A równocześnie podejrzewałem, że z punktu widzenia politycznego są to ceremonie jałowe, ba, odciągające solidarnościowy lud od innego rodzaju aktywności. Jawiły mi się trochę te widowiska z udziałem znanych aktorów jako narodowe bałamucenie, tak zjadliwie demaskowane w sztukach Wyspiańskiego.

Sprzyjały temu poczuciu detale – na przykład fakt, że ksiądz Jerzy bardzo energicznie starał się zapobiec przekształcaniu się tych wielkich zgromadzeń w uliczne manifestacje. Mieliśmy przeżywać, wzruszać się, a potem możliwie spokojnie wrócić do domu pośród czujnych milicyjnych patroli, co dla mnie, mieszkańca Pragi-Południe, nie było zresztą i tak łatwe. Naturalnie twarde twierdzenia księży, że ci, co będą manifestować, to prowokatorzy, miały nas po prostu uchronić. Ale mnie się zdawało, że to część kościelnej strategii, by rozładować społeczny gniew modlitwami i poezją.

Dla mnie, gniewnego 20-latka, sens religijny tych spotkań był mniej istotny. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że sam ksiądz Jerzy wystawiał się na podobne polemiki, nasycając te swoje wypieszczone msze nieustannymi odwołaniami do bieżącej rzeczywistości. Dopiero potem zrozumiałem, że władze wcale nie odbierały tych miesięcznic jako rozładowania emocji, a nienawistne artykuły Jerzego Urbana były świadectwem wagi, jaką do nich tamta ekipa przykładała jako do kłopotu politycznego. Msze za ojczyznę nie były też częścią strategii całego Kościoła. Prymas Józef Glemp starał się to zjawisko spacyfikować.

Przypominam to nie po to, aby wracać do tamtych sporów, lecz by pokazać, że msze księdza Jerzego odbierałem (a być może odbieraliśmy) nieomal wyłącznie w kategoriach doraźnych. W kontekście starć na linii: władza – solidarnościowa część społeczeństwa – Kościół.

Nad ideowym wymiarem jego wizji, kazań, aktywności zastanawiałem się dużo mniej. Może raz czy drugi w mojej głowie pojawiła się myśl: a jak by wyglądała jego oferta w normalnych, wolnorynkowych i demokratycznych czasach? Nie sądzę, abym umiał na to pytanie wtedy odpowiedzieć.

I tak właśnie, jako o części świata, którego już nie ma, myślałem o religijno-narodowym sanktuarium żoliborskim także po latach. Dlatego zaskoczył mnie kilka lat temu znajomy, kiedy rzucił od niechcenia: – A gdzie byłby ksiądz Jerzy dzisiaj? Chyba gdzieś w okolicy Radia Maryja.

Ciężko jest snuć takie rozważania ze względu na nieprzystawalność realiów. Przekonałem się o tym nie tak dawno, pisząc podobną fantazję na temat Stefana Kisielewskiego. Dokąd zawędrowałby współcześnie?

Gdzie byłby dziś?

Jako wieczny malkontent Kisiel nie pasował mi do obecnego establishmentu. Pod koniec życia, będąc urodzonym liberałem, sprzeciwiał się zresztą wielu tegoż establishmentu dogmatom, choćby pomysłowi na marginalizowanie i wychowywanie Kościoła. Ale jego kurs na stawianie ponad wszystko ekonomii niekoniecznie sytuował go po stronie PiS-owskiej prawicy.

Był na tyle racjonalny, że nie pasował też do dzisiejszej wersji radykalizmu à la Korwin-Mikke (choć skądinąd przed laty sympatyzował z jego poglądami). Ale jeszcze trudniej uwierzyć w Kisiela jako maskotkę poprawnościowych bossów zbiorowej wyobraźni à la Adam Michnik. A to oni uznali się za zbiorowego właściciela jego nazwiska.

Do księdza Popiełuszki przyznają się katolicy, bo jest błogosławionym i ma być świętym, ale większość tak jak ja uznała go za element świata zamkniętego raz na zawsze. Chyba za bardzo nie próbowano nawet czytać jego zachowanych przecież wypowiedzi pod kątem dzisiejszych wyzwań i sporów.

Trzeba naturalnie brać poprawkę na upływ czasu. Kisiel odszedł jako człowiek sędziwy, więc w jakiejś mierze kompletny. Dziś miałby, to czysta fantasmagoria, ponad 100 lat. Ksiądz Jerzy miał w momencie śmierci 37. To jeszcze moment, po którym niejeden raz można się zmienić nieomal całkowicie. Dziś miałby lat 67. Co by go kształtowało w następnych epokach? Po 1989 roku?

My chcemy Boga ?w książce, w szkole

Pozostałby wierny tradycyjnej, w gruncie rzeczy ludowej religijności, której na moment stał się tak sugestywnym kustoszem? A może uległby swoim znajomym z bardzo różnych środowisk? Pierwszy przykład z brzegu: bardzo się przyjaźnił z ogólnie szanowanym filozofem Klemensem Szaniawskim, typowym solidarnościowym liberałem. Profesor zmarł przed rokiem 1989, więc sam nie wziął udziału w późniejszych tożsamościowych przeobrażeniach. Ale jego żona była bardzo zaangażowaną działaczką lewego skrzydła Unii Demokratycznej, a potem Wolności. A to jeden z wielu przykładów.

A zarazem... Sięgnąłem teraz po teksty kazań księdza Jerzego i stwierdzam, że jest to lektura bardzo pouczająca. Potwierdzająca moje osobiste wspomnienia, ba, wzmacniająca je. Choćby wrażenie, jakie robiło na mnie stałe sięganie przez księdza Jerzego po pieśń „My chcemy Boga". Dowiadywaliśmy się z niej, śpiewaliśmy sami, że chcemy go w książce, w szkole. Jedna z następnych zwrotek mówiła, że także w sądzie, w rządzie. Wtedy odbieraliśmy to jako proste zaprzeczenie urzędowego ateizmu PRL. A dzisiaj?

„Program ateizacji prowadzi do absurdu, stwarza odczucie gwałtu zbiorowego i zniewolenia osobowego" – mówił ksiądz Jerzy 24 lutego 1984 roku. W tym przypadku kapłan krytykował politykę przymusu: odwoływał się do najróżniejszych przypadków: od zakazywania młodzieży wyjazdów na kolonie z księżmi po obcinanie nakładów autentycznie katolickiej prasy (padały tytuły: „Gość Niedzielny", „Niedziela" i „Tygodnik Powszechny"). I to jest rozdział zamknięty, choć nie należał do czasów samego tylko stanu wojennego. Przeciwnie, to podsumowanie całej polityki wyznaniowej państwa komunistycznego. Mocniejsze niż w wykonaniu innych, bo biskupi byli zmuszeni przez cały ten czas do swoistej dyplomacji.

Ale nie wszystko da się w tych wystąpieniach złożyć do lamusa. Oto co mówił 25 września 1983 roku: „Ojczyzna to wspólnota rodzimej kultury, jej dzieje, historia – bardziej radosna lub bolesna. To bogactwo językowe, bogactwo dzieł sztuki i kultury, to jej religia i obyczaje".

Kto dziś na łamach mainstreamowych mediów przyjąłby bez lekceważącego skrzywienia ust, bez tysięcznych zastrzeżeń, tak staroświecką definicję Polski? Ale idźmy dalej.

„Polska kultura od początku nosi wyraźne znamiona chrześcijańskie. Chrześcijaństwo zawsze znajdowało swój oddźwięk w dziejach myśli, twórczości artystycznej, w poezji, muzyce, plastyce, malarstwie i rzeźbie. Kultura polska przez wieki brała swoje natchnienie z Ewangelii. Adam Mickiewicz, nasz wieszcz narodowy, w »Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego« napisał, że cywilizacja prawdziwie godna człowieka musi być chrześcijańska.

Dzięki chrześcijaństwu jesteśmy powiązani z kulturą Zachodu i dlatego mogliśmy się w historii opierać wszelkim kulturom ludów barbarzyńskich. Mogliśmy się oprzeć kulturom narzucanym nam przez wrogów i przyjaciół".

To już czysty nacjonalizm! Ludziom z najszerzej pojmowanego obozu postępu nie osłodzą tego wrażenia późniejsze wywody, z których wynika, że chrześcijańska kultura według księdza Popiełuszki jest otwarta i tolerancyjna (pada przykład Pawła Włodkowica zalecającego, aby szerzyć ją miłością, a nie mieczem). Ani uwaga, że ksiądz Popiełuszko jest przywiązany do innej wykładni dziejów niż tradycyjna endecja. Swoje kazania zawsze wypełniał mnóstwem detali historycznych. Sławiły na ogół wolnościowe przesłanie polskich insurekcji. Tu nie było miejsca na darwinowską wykładnię narodowego interesu.

Ale posuńmy się jeszcze dalej. ?W tym samym kazaniu pojawia się rewindykacja administracyjnych ograniczeń narzucanych przez PRL. Ale czy brakuje odpowiedzi na pytanie, co wtedy, kiedy tych ograniczeń już nie będzie?

„Kultura narodu to również jego moralność. Naród chrześcijański musi się kierować sprawdzoną przez wieki moralnością chrześcijańską. Narodowi chrześcijańskiemu nie jest potrzebna tak zwana moralność laicka, bo jest ona bez oblicza i bez nadziei, jak mówił zmarły Prymas Tysiąclecia. Stwarza zagrożenia dla wartości duchowych narodu i osłabia te siły, które stanowią o jego jedności".

„Naród chrześcijański musi...". „Narodowi chrześcijańskiemu nie jest potrzebna...". Mamy tu do czynienia z konserwatywną wizją państwa organizowanego wokół wspólnych wartości. Ksiądz Jerzy nie przedstawia nam ustrojowych i prawnych szczegółów. W tamtych realiach była to pieśń cokolwiek abstrakcyjna. Ale brak tu poprawnościowych przywołań ideowego pluralizmu. Duchowny marzy o chrześcijańskiej Polsce.

Czy był to tylko instrument w walce z przewagą policyjną ludzi Jaruzelskiego? Możliwe, że dla wielu prześwietnych gości z solidarnościowych elit – tak, nawet jeśli wtedy temu klaskali. Ale wątpię, aby instrumentalnie traktował te słowa ksiądz Jerzy. Był człowiekiem z rozterkami, ale słów używał bardzo serio.

A co powiecie na takie zdania wypowiedziane przez księdza Jerzego 27 maja 1984 roku, więc na pięć miesięcy przed śmiercią? „Musimy nauczyć się odróżniać kłamstwo od prawdy... Nie jest to łatwe dzisiaj, gdy w ostatnich dziesiątkach lat urzędowo w glebę domu ojczystego zasiewano ziarna kłamstwa i ateizmu, zasiewano ziarna laicystycznego światopoglądu, który jest filisterskim produktem kapitalizmu i masonerii XIX wieku. Zasiewano go w kraju, który od ponad tysiąca lat jest wrośnięty mocno w chrześcijaństwo".

Nawet dla mnie kryje się w tym pewne uproszczenie – z laicyzacji rozpoczętej w XIX wieku nie wynikały same tylko złe rzeczy. Zarazem ta konstatacja wyrasta ponad doraźną walkę polityczną z „komuną". Jest klarowną ofertą na przyszłość, razem z solidarystyczną wizją stosunków społecznych, wręcz propozycją nowej ideologii. To tego przestraszyli się lewicowcy i liberałowie po 1989 roku. Przestraszyli się tak dalece, że wybrali symbiozę ze środowiskami postkomunistycznymi.

Z ludem i ponad ludem

Ksiądz Jerzy wyrasta w tych słowach na prekursora prawicowej myśli politycznej. Był w tym zresztą konsekwentny nawet w szczegółach. Jego kościelne widowiska u św. Stanisława Kostki były osobliwym zlepkiem: wzniosłej romantycznej poezji, którą recytowali najświetniejsi aktorzy od Joanny Szczepkowskiej po Piotra Fronczewskiego, towarzyszyły pieśni niewielkiej artystycznej wartości, ale mobilizujące spontaniczną religijność.

Syn białostockiej wsi, był z katolickim ludem. Choć zarazem ponad ten lud wyrastał, oferując mu trudną drogę bezkompromisowej, godnościowej walki. Tę postawę odrzucali nawet niektórzy hierarchowie. Z tego powodu nie przepadała za nim część księży. Podnosił poprzeczkę.

Czy byłby dziś w Radiu Maryja? Nie wiem. Z o. Tadeuszem Rydzykiem dzieliłby go stosunek do PRL. Ojciec dyrektor ma zasługę, pozyskując dla prawicy masy ludzi pogodzonych z rzeczywistością Polski Ludowej. To jednak ma swoją cenę: w podtekście pochwałę małego realizmu wyrażaną choćby w stosunku do lustracji. Wątpię też, aby ksiądz Jerzy akceptował niechęć do rozliczania grzechów samego duchowieństwa. Także wśród swoich wyróżniał się nonkonformizmem.

Ale zasadnicze spojrzenie byłoby wspólne. I kto wie, czy to nie Jerzy Popiełuszko, tak sprawny w posługiwaniu się słowem, ale także muzyką, sztuką po prostu, nie stałby się ważnym współtwórcą katolickich mediów. Czy nie sprawiłby takiej samej niespodzianki jak Jan Paweł II, od którego oczekiwano wyłącznie radości z odzyskanego państwa, a który podczas pielgrzymki w 1991 roku zadał Polakom pierwsze trudne pytania o zagospodarowanie wolności.

Jakie byłyby media księdza Jerzego? Zapewne konserwatywne. Czyli nie takie, które relatywizują wszystko. Nie takie, które przepraszają za katolików, że bronią swoich wartości.

Można też przyjąć inną hipotezę: że by się zmienił. Mało kto pamięta, że na początku lat 80. ks. Józef Tischner, późniejsza gwiazda „Gazety Wyborczej", był ulubionym kaznodzieją solidarnościowej prawicy, z ludźmi Ruchu Młodej Polski na czele.

Tego, czy z księdzem Jerzym byłoby podobnie, nie sprawdzimy. Warto natomiast przypomnieć jego ówczesne słowa gwoli prawdy. To nie były tylko patriotyczne pogadanki „dla wszystkich", pisane tak, aby każdy był zadowolony. To wyrazista ideowa propozycja.

Prawda jest taka, że Kościół polski, jeśli chce być wierny swojemu zasadniczemu przesłaniu, musi być w jakimś ogólnym, z pewnością nie partyjnym sensie „prawicowy". Albo go po prostu nie będzie w innej postaci niż przybudówka do liberalnych instytucji i reguł. O tym warto pamiętać, idąc w 30. rocznicę śmierci kapelana „Solidarności" do niepowtarzalnego kościoła na warszawskim Żoliborzu. Na jego grób.

Autor jest historykiem, publicystą tygodnika ?„W Sieci"

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne