„Wolnościowe" jednak w takim sensie, w jakim my to rozumiemy po obu stronach Atlantyku. Nie mieliśmy pojęcia, albo inaczej: większość z nas nie miała pojęcia, że przeciwwagą dla zniewolenia, czyli „wolności od" politycznej opresji na Bliskim Wschodzie, może być „wolność do"... szariatu, myślenia i działania w sensie wspólnotowym, a nie indywidualnym.
Nawet więc jeśli arabska wiosna zaczęła się od protestów związanych z samospaleniem Mohameda Bouaziziego, chodziło w nich nie tyle o jego osobisty przypadek, ile o dramat społeczności, której był członkiem. Bouazizi stał się godłem, symbolem świata ustawionego w kontrze do tej rzeczywistości, którą przez lata uosabiała strasząca z wszechobecnych portretów twarz prezydenta Ben Alego.
Czy Ben Ali, Kaddafi, Mubarak, Husajn byli tylko bezdusznymi satrapami? To kolejny błąd popełniony przez zachodnich obserwatorów ich despotyzmu. Wszyscy oni w mniejszym czy większym stopniu byli dziećmi sporu politycznego, który przez lata opisywała kategoria żelaznej kurtyny. Niezależnie od późniejszych wyborów, od tego, czy bliżej im było do Rosjan czy Amerykanów, w większości byli dziećmi panarabskiego socjalizmu z lat 50., który w poszukiwaniu recept na postęp i nowoczesność przeorał tradycyjne społeczeństwa muzułmańskie. Czy miałby większe szanse, gdyby nie powojenny podział świata? Czy przetrwałby dłużej niż dekadę bez sowieckiego wsparcia i zastrzyków finansowych? Śmiem wątpić. Związek Sowiecki nie tylko budował siłę bliskowschodnich despotów, ale też wydatnie się przyczynił do tego, że byli w stanie przetrwać tyle dziesięcioleci.
Bankructwo imperium pod koniec lat 80. musiało więc oznaczać kłopoty. Były nieuniknione. Komu udało się skryć pod parasol amerykański, ten dawał sobie radę. Kto zaś nie potrafił wykazać się w tej kwestii refleksem, skazany był na konfrontację z odradzającym się islamizmem. Mylili się jednak również Amerykanie. Jak bardzo zaciążył na amerykańskiej polityce Fukuyama, jak bardzo nie docenili odmienności pojmowania w islamie kwestii wolności, świadczy błąd waszyngtońskiej dyplomacji z 2006 roku, kiedy to właśnie Stany Zjednoczone wymusiły przeprowadzenie w Palestynie wolnych wyborów. Wybory, jak powszechnie wiadomo, wygrał Hamas, a ich bezpośrednim skutkiem politycznym było przejęcie przez tę właśnie organizację kontroli nad Strefą Gazy.
To istotny moment dla całego regionu, czynnik sprawczy pierwszej, drugiej i kolejnych możliwych edycji intifady. Można bez ryzyka błędu zawyrokować, że dopóki istnieje Hamas, dopóty Izrael nie może się czuć bezpieczny. Bo do statutu Hamasu, Hezbollahu i wszystkich innych formacji fundamentalistycznych wojna z Izraelem wpisana jest krwią męczenników, czyli na czerwono. A zagrożenie Izraela to brak pokoju na Bliskim Wschodzie. Lata po nieszczęsnych wypadkach arabskiej wiosny potwierdzają tę tezę w całej rozciągłości. Upadek autorytaryzmów wyzwolił permanentną wojnę domową. Walczą ze sobą resztki armii dawnych despotów z dziedzicami tradycji islamskiej. Walczą ze sobą klany, plemiona, grupy religijne. Okrucieństwo tej wojny wszystkich ze wszystkimi potęguje tylko radykalizm walczących. Żołnierze Państwa Islamskiego dokonują jawnych aktów ludobójstwa na szyitach, chrześcijanach i jazydach.