Bogusław Chrabota: Bezbronność

Oczywiście przeliczyliśmy się w sprawie arabskiej wiosny. Błąd polegał na mylnym założeniu, że podglebiem tego protestu są instynkty wolnościowe ludzi żyjących w żelaznych kleszczach bliskowschodnich autorytaryzmów.

Aktualizacja: 20.12.2014 07:18 Publikacja: 20.12.2014 07:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Rzeczpospolita

„Wolnościowe" jednak w takim sensie, w jakim my to rozumiemy po obu stronach Atlantyku. Nie mieliśmy pojęcia, albo inaczej: większość z nas nie miała pojęcia, że przeciwwagą dla zniewolenia, czyli „wolności od" politycznej opresji na Bliskim Wschodzie, może być „wolność do"... szariatu, myślenia i działania w sensie wspólnotowym, a nie indywidualnym.

Nawet więc jeśli arabska wiosna zaczęła się od protestów związanych z samospaleniem Mohameda Bouaziziego, chodziło w nich nie tyle o jego osobisty przypadek, ile o dramat społeczności, której był członkiem. Bouazizi stał się godłem, symbolem świata ustawionego w kontrze do tej rzeczywistości, którą przez lata uosabiała strasząca z wszechobecnych portretów twarz prezydenta Ben Alego.

Czy Ben Ali, Kaddafi, Mubarak, Husajn byli tylko bezdusznymi satrapami? To kolejny błąd popełniony przez zachodnich obserwatorów ich despotyzmu. Wszyscy oni w mniejszym czy większym stopniu byli dziećmi sporu politycznego, który przez lata opisywała kategoria żelaznej kurtyny. Niezależnie od późniejszych wyborów, od tego, czy bliżej im było do Rosjan czy Amerykanów, w większości byli dziećmi panarabskiego socjalizmu z lat 50., który w poszukiwaniu recept na postęp i nowoczesność przeorał tradycyjne społeczeństwa muzułmańskie. Czy miałby większe szanse, gdyby nie powojenny podział świata? Czy przetrwałby dłużej niż dekadę bez sowieckiego wsparcia i zastrzyków finansowych? Śmiem wątpić. Związek Sowiecki nie tylko budował siłę bliskowschodnich despotów, ale też wydatnie się przyczynił do tego, że byli w stanie przetrwać tyle dziesięcioleci.

Bankructwo imperium pod koniec lat 80. musiało więc oznaczać kłopoty. Były nieuniknione. Komu udało się skryć pod parasol amerykański, ten dawał sobie radę. Kto zaś nie potrafił wykazać się w tej kwestii refleksem, skazany był na konfrontację z odradzającym się islamizmem. Mylili się jednak również Amerykanie. Jak bardzo zaciążył na amerykańskiej polityce Fukuyama, jak bardzo nie docenili odmienności pojmowania w islamie kwestii wolności, świadczy błąd waszyngtońskiej dyplomacji z 2006 roku, kiedy to właśnie Stany Zjednoczone wymusiły przeprowadzenie w Palestynie wolnych wyborów. Wybory, jak powszechnie wiadomo, wygrał Hamas, a ich bezpośrednim skutkiem politycznym było przejęcie przez tę właśnie organizację kontroli nad Strefą Gazy.

To istotny moment dla całego regionu, czynnik sprawczy pierwszej, drugiej i kolejnych możliwych edycji intifady. Można bez ryzyka błędu zawyrokować, że dopóki istnieje Hamas, dopóty Izrael nie może się czuć bezpieczny. Bo do statutu Hamasu, Hezbollahu i wszystkich innych formacji fundamentalistycznych wojna z Izraelem wpisana jest krwią męczenników, czyli na czerwono. A zagrożenie Izraela to brak pokoju na Bliskim Wschodzie. Lata po nieszczęsnych wypadkach arabskiej wiosny potwierdzają tę tezę w całej rozciągłości. Upadek autorytaryzmów wyzwolił permanentną wojnę domową. Walczą ze sobą resztki armii dawnych despotów z dziedzicami tradycji islamskiej. Walczą ze sobą klany, plemiona, grupy religijne. Okrucieństwo tej wojny wszystkich ze wszystkimi potęguje tylko radykalizm walczących. Żołnierze Państwa Islamskiego dokonują jawnych aktów ludobójstwa na szyitach, chrześcijanach i jazydach.

Szczególnie trudna jest rola kobiet i dzieci, zwykle sierot po wymordowanych „innowiercach". Państwo Islamskie oficjalnie legalizuje niewolnictwo i prawo do bicia kobiet. Szaleństwo fundamentalizmu sięga Europy, skąd rekrutują się zastępy wojowników „świętej sprawy islamu". Zaciąg stanowią nie tylko urodzeni w Europie i nienawidzący jej kultury potomkowie muzułmanów, ale i islamiści konwertyci – do niedawna zwykli Francuzi, Niemcy czy Polacy. Skąd się to bierze? Jaki mechanizm wpycha współczesnych Europejczyków w ramiona salafitów? Skąd atrakcyjność wojny o ideały rodem z wczesnego średniowiecza? Czyżby to nowa wersja opisanej przed laty przez Ericha Fromma ucieczki od wolności? Czy może naturalna reakcja na samobójczą erozję tradycyjnej aksjologii, którą zastępuje świecki indywidualizm oraz kryzys więzi społecznych?

A może należy sięgnąć jeszcze głębiej? Obwinić naszą bezradność wobec wykluczenia mniejszości etnicznych, faktyczną segregację rasową, którą zakrywamy listkami figowymi rzekomej integracji, laicité czy multi-kulti. Bezradność wobec tego, co się dzieje na brzegach Lampedusy, w gettach pod Paryżem czy w tureckich dzielnicach Berlina? Kilka dni temu samozwańczy szejk wziął pod lufę zakładników w australijskim Sydney. Zanim po kilkunastu godzinach interweniowali antyterroryści, domagał się flagi Państwa Islamskiego i negocjacji z premierem. Dziś znamy jego tożsamość. Wiemy, że był uchodźcą z Iranu, ale zarazem człowiekiem obrażającym zabitych w Afganistanie żołnierzy, szaleńcem oskarżonym o zabójstwo żony i molestowanie kobiet. Ilu takich jest między nami i czeka na dobry moment, by zaatakować? I co potrafimy zrobić, by się uchronić?

Trudno nie mieć wrażenia, że przede wszystkim jesteśmy bezbronni. Nasza koncepcja praw człowieka, nasze pojęcie wolności, empatia i humanitaryzm są w ich rękach śmiertelną bronią. Oni mają za sobą koncepcję cywilizacji, która nie ma takich skrupułów. Jeśli tego sobie nie uświadomimy, nadal będziemy tkwić w letargu, nigdy się nie obronimy. Kiedy ta prawda dotrze do głów ludzi odpowiedzialnych za naszą przyszłość? Mam w tej sprawie marne nadzieje...

„Wolnościowe" jednak w takim sensie, w jakim my to rozumiemy po obu stronach Atlantyku. Nie mieliśmy pojęcia, albo inaczej: większość z nas nie miała pojęcia, że przeciwwagą dla zniewolenia, czyli „wolności od" politycznej opresji na Bliskim Wschodzie, może być „wolność do"... szariatu, myślenia i działania w sensie wspólnotowym, a nie indywidualnym.

Nawet więc jeśli arabska wiosna zaczęła się od protestów związanych z samospaleniem Mohameda Bouaziziego, chodziło w nich nie tyle o jego osobisty przypadek, ile o dramat społeczności, której był członkiem. Bouazizi stał się godłem, symbolem świata ustawionego w kontrze do tej rzeczywistości, którą przez lata uosabiała strasząca z wszechobecnych portretów twarz prezydenta Ben Alego.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy