Ważne tylko, żeby do starych dodawali nowe cechy, a przez pokolenia nie ściągali od siebie wzajemnie tych samych sloganów.
Niestety, od wieków Polak w literackiej krytyce to katolicki grzesznik o wyolbrzymionym ego. Taka właśnie poprawność polityczna, nudna już do bólu i wyuczona w szkołach, ujawnia się w wywiadzie z Olgą Tokarczuk w „Gazecie Wyborczej" w ubiegły weekend. Zawsze czytałam jej książki jako literaturę pełną tajemnicy i niedopowiedzeń. Tak też zabrałam się do tego wywiadu. Może dowiem się czegoś innego albo poznam inny niż obowiązujący rysunek Polaka? Tymczasem czytam: „Nikt nie chce być polskim chłopem. Takie fantazje przypominają trochę narcystyczne marzenia dzieci tuż przed okresem adolescencji: dziecko wymyśla sobie, że w istocie zostało podrzucone swoim rodzicom, a jego proweniencja jest dużo lepsza, czasem fantastyczna".
Tak więc w Polsce nie istnieje osoba, która by z otwartością przyznawała się do wiejskiego pochodzenia. Polak żyje w wyimaginowanym świecie i pytany: „skąd jesteś", albo zmienia temat, albo opowiada o swoich szlacheckich przodkach. No i co z takim stanowiskiem ma zrobić osoba (ja w tym przypadku), która nagminnie spotyka się z młodymi ludźmi osiadłymi w miastach, którzy z całą otwartością częstują serami z rodzinnej wsi? Bez najmniejszej żenady opowiadają o swojej zagrodzie i wiejskim powietrzu? Może ja mam po prostu jakieś zwidy?
Olga Tokarczuk bardzo daleko idzie w tych skojarzeniach. Według niej „Przeciętny Polak myśli tropami Harry'ego Pottera (...), okazuje się podrzutkiem w rodzinie mugoli i nie ma nic wspólnego z banalnym światem swoich przybranych rodziców; pochodzi skądinąd i stąd jego moc". A więc Polacy, z którymi zetknęła się Olga Tokarczuk, odczuwają rodzaj potęgi i odcinają się od rodziców. Co ma z tą wiedzą zrobić osoba, która ciągle spotyka się z ludźmi chętnie opowiadającymi o matce i ojcu, a co więcej, swój czas planującymi tak, żeby pomóc w sianokosach?
Tokarczuk mówi dalej: „Anarchistami jesteśmy ze względu na chorobliwy indywidualizm, brak zaufania do siebie nawzajem i do każdej wspólnoty, którą jesteśmy w stanie stworzyć, szczególnie do państwa". Sporo tych wad w jednym zdaniu. Zatem plemię zwane Polakami jest plemieniem anarchistów. Pewnie w odróżnieniu od Francuzów na przykład, którzy od rana do wieczora współtworzą swoje państwo, nie wdając się w zbędną krytykę. Chorzy też jesteśmy strasznie, na słynny nasz indywidualizm, o którym do znudzenia uczymy się w szkołach. No tak. W odróżnieniu od innych żadnego z Polaków nie da się przyjąć do pracy w supermarkecie, bo zacznie przestawiać buty po swojemu i nie przyjmie fartuszka z logo firmy, tylko uszyje inny, na swoją modłę.
Pani Olgo, naprawdę? Naprawdę przez ostatnie kilkanaście lat dał się we znaki nasz „chorobliwy indywidualizm" czy raczej właśnie wypompowali z nas wszystkie możliwe indywidualne cechy – to jest prawdziwy problem?