Bitwa pod Grunwaldem, cud nad Urną

W 1410 roku wygraliśmy tu z Krzyżakami, ale w tym samym miejscu właśnie przegraliśmy z demokracją. Na mapie Polski takich białych plam, z niską zawartością procentów wyborczych, jest jednak więcej.

Publikacja: 31.05.2015 00:01

Bitwa pod Grunwaldem, cud nad Urną

Foto: Reporter

W skali całego kraju frekwencja podczas II tury wyborów prezydenckich wyniosła 56,46 proc. Przy tej wcześniejszej na poziomie 48,96 proc., co daje dokładnie 7,5 proc. różnicy na korzyść dodatkowego głosowania. Niektórych komentatorów popchnęło to do bałwochwalczych ocen naszej obywatelskości na poziomie bardzo dobrym.

Gdzie tam, co najwyżej dostateczny. I to z minusem! W końcu ledwie połowa wyborców poczuwa się do spełnienia swych obowiązków i wciąż istnieją miejsca – wiadomo: prawo statystyki – gdzie ludzie gremialnie nie poszli do urn. Co gmina to przyczyna, ale ujednolicić to można w zatrważającą diagnozę zapaści polskiej demokracji. Skąd to się bierze?

Klimat był zawsze przeciwko nam

Przede wszystkim trudno znaleźć pacjenta, bo kolejny raz egzaminu nie zdała Państwowa Komisja Wyborcza. Tym razem – po żenującej wpadce z wyborów samorządowych – wyniki szybko i schludnie wyświetlono na stronie internetowej, lecz podanie informacji o gminie z najniższą frekwencją przerosło możliwości biura prasowego. Uprzejmy głos w słuchawce tłumaczy, że postara się coś wydobyć od informatyków, chociaż chłopcy mieli ostatnie dni naprawdę ciężkie i udostępnienie właściwego arkusza w Excelu – który załatwiłby sprawę – nie jest proste. Zawsze zostaje – choć głos w swej uprzejmości nie śmie tego sugerować – przekopywanie się na własną rękę przez dane dla tysięcy gmin. I nie ma gwarancji, że czegoś się nie przeoczy, bo najgorsza frekwencja mogła być zarówno w województwie z najniższą średnią (opolskie – 47,9 proc.), jak i najwyższą (mazowieckie – 66,14 proc.). Miły głos ma więc jeszcze się odezwać i zadzwonić, ale milczy do tej pory.

Jeszcze w trakcie wyborów prezydenckich pracownia Ipsos podała, że dramatycznie jest w gminie Grunwald (powiat ostródzki w województwie warmińsko-mazurskim), gdzie do godziny 17.00 głosowało 25,53 proc. wyborców, czyli – jakkolwiek liczyć – co czwarty z uprawnionych. I to, co było możliwe z pomocą mieczy w poniedziałek 15 lipca 1410 roku, gdy w wielkiej bitwie średniowiecznej Europy polsko-litewskie wojska pod wodzą króla Władysława Jagiełły i księcia Witolda pokonały armię zakonu krzyżackiego kierowaną przez wielkiego mistrza Ulricha von Jungingena – okazało się nie do zrealizowania 605 lat później, w niedzielę 24 maja, podczas II tury wyborów prezydenckich z użyciem długopisów. Skąd zapaść akurat w takim miejscu, bo gdzie jak gdzie, ale właśnie tam Polacy powinni umieć bić się o swoje?

Urząd Gminy Grunwald – który swoją nazwę wziął od bitewnej miejscowości, chociaż siedziba mieści się w Gierzwałdzie; oto siła marketingu! – tłumaczy to poniekąd warunkami atmosferycznymi Warmii i Mazur, które wynikają ze ścierania się wpływów klimatu morskiego i kontynentalnego, co daje zmienność zjawisk pogodowych, nasłonecznienie mniejsze niż w innych rejonach kraju (długość okresu bezmroźnego wynosi około 125 dni, gdy gdzie indziej dochodzi do 190 dni), krótszy okres wegetacji, dużą wilgotność powietrza oraz silne wiatry. No i jak żyć, choć tu pięknie? „W krajobrazie dominuje falista wysoczyzna morenowa zbudowana głównie z gliny zwałowej, także z udziałem piasków i żwirów lodowcowych" – pisze ze znawstwem sekretarz gminy Waldemar Szydlik. Większość to pola, trochę lasów. Są jeziora i rzeka Drwęca wypływająca ze źródeł na zboczu malowniczej doliny. Gmina leży w obszarze zielonych płuc Polski, jej część wchodzi w skład otuliny i Parku Krajobrazowego Wzgórz Dylewskich. Uchowało się wiele zabytków: kościołów, pałaców i dworów.

A przede wszystkim są pola pamiętnej bitwy – rozległy obszar między Grunwaldem, Stębarkiem i Łodwigowem. W 1960 roku na Wzgórzu Zwycięstwa, gdzie miały zostać okrążone i zniszczone ostatnie chorągwie krzyżackie, odsłonięto imponujący zespół pomnikowy. Pół kilometra dalej znajdują się ruiny kaplicy pobitewnej (wzniesionej przez Krzyżaków!); na prawo od wejścia leży kamień Jagiełły, bo legenda mówi, że król wypoczywał na nim po boju.

Pod amfiteatrem mieści się sala kinowa, w której wyświetlana jest sekwencja bitewna z „Krzyżaków" Aleksandra Forda. Obok działa też muzeum z haftowaną wersją obrazu Matejki „Bitwa pod Grunwaldem" w oryginalnych rozmiarach. Corocznie w połowie lipca zjeżdżają się tu bractwa rycerskie z całej Europy, aby wziąć udział w inscenizacji odtwarzającej walki. W ostatnich latach to kilkadziesiąt tysięcy widzów, co czyni spektakl największą tego typu imprezą w Polsce i drugą (po angielskim Hastings) w Europie.

Tylko koni żal

I niby zawsze wygrywamy, ale właśnie okazuje się, że owe Dni Grunwaldu, które miały przynieść gminie obfite zyski, nie wychodzą na plus. Urzędnicy liczyli, że 600. rocznica bitwy wystarczająco wypromuje imprezę, ale kura nie zniosła złotego jajka, lecz zgniłe. – Wciąż tylko dokładamy – żali się wójt Henryk Kacprzyk. Należy współczuć, ale i zastanowić się nad zdolnościami menedżerskimi w gminie, bo w tym roku też są kłopoty z dopięciem budżetu: marszałek województwa ściął dotację z 200 tysięcy złotych do 180 tysięcy i trzeba oszczędzać na opiece weterynaryjnej, więc będzie mniej koni, co odbije się na widowisku. I bitwa pod Grunwaldem jednak okaże się przegrana. Zresztą tamtego zwycięstwa też nie potrafiliśmy wykorzystać: po nieudanym oblężeniu Malborka nasze wojska wróciły do domów, a podpisany pokój w Toruniu niczego nie rozstrzygnął i wojny z zakonem toczyły się jeszcze przez 100 lat.

Gospodarcze nieudacznictwo ma związek z politycznym. Zachęcająco brzmiąca strona www.wyborygrunwald.pl powstała nie z powodu walki o prezydenturę kraju, lecz w 2014 roku „w związku ze zbliżającymi się wyborami samorządowymi. Jej założenie ma na celu umożliwienie publicznego prezentowania faktów, o których mówi się wyłącznie kuluarowo, gdyż nie wpisują się w koncepcję świetnie rozwijającej się Gminy Grunwald i jej znakomitego Wójta, który niepodzielnie rządzi od 24 lat!". Po dawce ironii następuje poważna litania grzechów i grzeszków w cyklu „Nieprawidłowości w urzędzie gminy Grunwald" podzielonym na 14 odcinków. Aż strach czytać – na podstawie raportu inspektorów regionalnej izby obrachunkowej omówiono nieprawidłowości w wysokości urzędniczych pensji, zachwianą terminowość przekazywania składek do ZUS i US, w ogóle regulowanie gminnych należności po wymaganym terminie płatności (aż 92,64 proc. z nich), kontrowersyjne dotacje dla niepublicznych jednostek oświatowych, nienależne zapomogi z funduszu socjalnego dla pracowników urzędu gminy, wreszcie niewłaściwe rozliczanie podróży służbowych (w tym jeden wyjazd wójta zawyżony o 74 złote!).

W odwecie wójt Henryk Kacprzyk zarzucał kontrkandydatowi Adamowi Szczepkowskiemu, właścicielowi dobrze prosperującego gospodarstwa w okolicy, skupianie się na własnych sprawach majątkowych, opuszczenie łona Kościoła katolickiego, nieakceptowanie proboszcza, gardzenie ludźmi wierzącymi, sytuowanie się ponad prawem, proponowanie ograniczenia wsparcia dla mieszkańców i podjęcie wobec nich działań egzekucyjnych, a do tego niedbanie o własne gospodarstwo, bo tak miał się zaangażować w kampanię wyborczą, że nie zdążył obsiać części pól... W związku z paszkwilem musiał interweniować sąd, który kazał wójtowi odwołać pomówienia i zasądził 720 złotych jako zwrot kosztów postępowania.

Z kolei Arkadiusz Rosa, również kontrkandydat w zeszłorocznych wyborach, jako dyrektor niepublicznej szkoły w Dylewie był sekowany i zmuszony do pokazania zdjęć toalet dla udowodnienia, że dzieci pod jego opieką są bezpieczne, a sam zarabia grosze. Po wyborach – wygranych zresztą przez starego wójta – ma zaś na głowie ciągłe kontrole, choć aktywności politycznej nie żałuje, bo w gminie wreszcie coś drgnęło i ludzie nie boją się już wejść do gabinetu wójta i powiedzieć, że coś im się nie podoba, bo wcześniej to było jak za komuny. Wobec tych chwytów zarzut blokowania etatu na Uniwersytecie Jagiellońskim znany z kampanii prezydenckiej brzmi śmiesznie jak zabawa dla małych chłopców.

A miejscowi, widząc szlam wylewający się z lokalnej polityki, mogą sądzić, że w kraju jest jeszcze gorzej, i głosować nie idą. – Lokalna scena polityczna wygląda bardzo słabo, a ludzie przenoszą to wyżej. Jak u nas jest „bagno" , to w Warszawie „jakaś masakra", co odstrasza. Czytam gazety i portale, więc wiem, że jest inaczej, ale prosty człowiek może być tym zniesmaczony i zniechęcony. Dochodzi do niego, że jeden głos niewiele zmieni, tak jak u nas przez lata nie udało się zmienić wójta, bo zabetonował układ polityczny. A do tego w skali kraju ani Duda, ani Komorowski pracy nie załatwi – opowiada Rosa, choć zastrzega, że nie jest socjologiem, ale rozmawiał dużo z wyborcami. Część mieszkańców gminy straciła pracę, więc sporo wyjechało też za chlebem (Niemcy, Finlandia, Anglia), co również nie sprzyja ich angażowaniu się.

I dlatego nie dziwi, że w kwietniowych wyborach sołtysów i rad sołeckich w gminie Grunwald, w miejscowości Mielno wygrał Karol Duda (sic!), lecz frekwencja wyniosła tam ledwie 6,99 proc. (w całej gminie – 22,51 proc.)! Co prawda w wyborach prezydenckich ostateczną liczebność skalkulowano na poziomie 38,23 proc., a jeszcze gorsze w powiecie ostródzkim okazały się Małdyty (37,47 proc.), ale dla Grunwaldu to pyrrusowe zwycięstwo. Zresztą w całym województwie warmińsko- mazurskim (ze średnią 48,75 proc.) zdecydowanie w tyle z frekwencją była gmina Kowale Oleckie (34,99 proc.), a jedna komisja w świetlicy wiejskiej w Lakielach pobiła tam niechlubny rekord – bodaj najgorszy wynik w kraju – przy urnie stawiło się tylko 24,17 proc. wyborców! Skąd to się wzięło?

Wystarczy rzut oka na dane Powiatowego Urzędu Pracy w Olecku, wedle którego bezrobocie (stan na marzec 2015 roku) w kraju wynosi 11,7 proc.; w województwie 18,8 proc., zaś w powiecie – 20,7 proc. – To środowisko popegeerowskie. Niektórzy się odnaleźli, inni okazali się niezaradni, pozostali – wyjechali. W takich realiach trudno dziwić się zniechęceniu do polityki. Choć ci, którzy chcieli, mogli pójść głosować, bo lokale były w dogodnych miejscach – mówi gminna sekretarz Anna Grażyna Gołębiowska, która sama zachęcała ludzi jak mogła, a teraz przygotowała wójtowi szczegółową analizę frekwencji i będą się zastanawiać, co z tym fantem zrobić. Zwłaszcza że w I turze wyborów prezydenckich frekwencja wyniosła ledwie 28,81 proc.!

Walce za Komorowskim

W wyborach prezydenckich pod względem liczebności najgorsze okazało się jednak województwo opolskie (47,90 proc.), w nim powiat krapkowicki (41,32 proc.), tam zaś gmina Walce (34,23 proc.). Na 4663 możliwe do wydania karty – głosował co trzeci wyborca – wydano tylko 1596. W komisji wyborczej w Budynku Wielofunkcyjnym w Rozkochowie przy ulicy Wiejskiej (znamienne!) frekwencja wyniosła nawet 25,83 proc., czyli pojawił się ledwie co czwarty uprawniony! Trudno mi to zrozumieć, ale ksiądz proboszcz Józef Jan Kobyłka z parafii Świętego Walentego w Walcach, dekanatu Gościęcin diecezji opolskiej, którą utworzono w 1330 roku, nie chce pomóc, bo nie rozmawia o polityce. Nie interesują go te sprawy, gmina jest wiejska i specyficzna, najlepiej kontaktować się z urzędem. Kontaktuję się, ale sekretarz Ilona Wyciślok prosi o wyrozumiałość, bo mają pilniejsze sprawy: szykują się właśnie z wójtem do gminnej sesji i najlepiej dzwonić jutro.

Zagadkę deficytu może jednak rozwikłać skład narodowościowy gminy (według Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań z 2002 roku): polska – 38,81 proc.; niemiecka – 32,41 proc.; śląska – 15,53 proc.; inna lub nieokreślona – 13,25 proc. W 2006 roku wprowadzono tu nawet język niemiecki jako pomocniczy! – To nie jest tak, że nie interesuje nas Polska. Wręcz przeciwnie! Ale wiele osób, w tym także moje koleżanki, ma dwa meldunki: tu i tam. Widnieją więc w spisach wyborczych, ale nie głosują, bo od dawna mieszkają za granicą, głównie w Niemczech, choć do Czech mamy znacznie bliżej. A to zaniża frekwencję – tłumaczy Wyciślok. I ciekawe, że przy tej marnej obecności wynik wyborów w gminie Walce był jednostronny: 73,53 proc. dla Komorowskiego; 26,47 proc. dla Dudy. Aż chciałoby się zaśpiewać za mistrzem: przyjechał walec i wyrównał.

A w województwie mazowieckim, gdzie frekwencja była najlepsza w Polsce (66,14 proc.), w powiecie płońskim trafił się wrzód – gmina Czerwińsk nad Wisłą ze wstydliwą wielkością 39,18 proc. (choć akurat tutaj znacząco wygrał Duda – 67,84 proc., Komorowski – 32,16 proc.). Czemu? Na wysłanego e-maila nikt nie odpowiada, a telefon do urzędu sieje popłoch – jedynym władnym do odpowiedzi jest wójt, ale teraz go nie ma, a to on musi przydzielić komuś zadanie wysłania mi odpowiedzi, więc nikt do rozmowy z panem redaktorem za bardzo się nie kwapi: pewnie zaraz nakrzyczę, a w cenie święty spokój. Ale nie o krzyki chodzi, lecz o wspólne zastanowienie się, czemu tak było i jak temu zaradzić i ludzi – dla księdza: owieczki – zachęcić do postawy obywatelskiej. Czy to także bezrobocie, czy emigracja, czy zniechęcenie lokalną władzą? A może – o ile to możliwe – zwykłe niedoinformowanie?

Lektura gminnej strony pokazuje bowiem, że zamiast mówić o wyborach, suflowano szereg innych treści. W poniedziałek 18 maja zamieszczono „Informację dotyczącą meldowania cudzoziemców" w związku z licznymi pytaniami skierowanymi do USC; we wtorek 19 maja Agencja Pracy zaprosiła na giełdę pracy; wójt zaś poinformował, że w związku z pojawieniem się lokalnych przymrozków wiosennych wystąpił z wnioskiem do wojewody mazowieckiego o powołanie komisji do spraw szacowania strat powstałych w plantacjach truskawek; w środę 20 maja za biurem prognoz meteorologicznych ostrzeżono, że nadciągają burze z gradem i opadami nawet do 40 mm deszczu. Wreszcie dwa dni po wyborach opisano Dzień Papieski: „W Szkole Podstawowej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Chociszewie odbyła się akademia poświęcona papieżowi św. Janowi Pawłowi II. W przedstawieniu brało odział 40 uczniów z klas III–VI".

Stare błędy, nowe bitwy

Interesujące rzeczy – przynajmniej wedle zestawienia PKW – działy się też w Obornikach Śląskich (w województwie dolnośląskim, w powiecie trzebnickim), czyli miejscu urodzenia ustępującego prezydenta. W komisjach w Domu Pomocy Społecznej oraz Dolnośląskim Centrum Chorób Płuc liczba uprawnionych do głosowania wynosiła zero i siłą rzeczy frekwencja również, 0 proc., choć kart do głosowania trochę wydano. Tymczasem szczegółowe protokoły komisji wskazują jednak na przepływ głosów przez urny (63,41 proc. do 36,59 proc. czy nawet 84,62 proc. do 15,38 proc. dla Komorowskiego), więc jakaś frekwencja była... No więc jak jest naprawdę? Oczywiście chodzi raptem o kilkadziesiąt głosów, więc nie ma co robić burzy w szklance wody, bo na wynik wyborów nie wpłynęło to wcale, ale skąd wzięło się niedopatrzenie w systemie? Błąd w matrixie czy inna przypadłość? A może znowu brak należytych kompetencji PKW? Koło się zamyka.

Komentatorzy zostali ukontentowani frekwencją w II turze, bo była wyższa niż w 2010 roku (55,31 proc.), 2005 roku (50,99 proc.) i 1990 roku (53,40 proc.), a ustąpiła jedynie wyborom z 1995 roku (64,70 proc. w I turze oraz 68,23 proc. w II). A już na głowę bije wybory samorządowe, które zwykle w Polsce nie cieszą się powodzeniem, choć to lokalni politycy – przynajmniej teoretycznie – mają możliwość zmian w regionie; o europarlamentarnych nie mówiąc. Ale szok spowodowany zwycięstwem Dudy, niespecjalnie wieszczonym nawet przez optymistów, do tego zastanawiający wynik Kukiza i przepływy jego elektoratu, zagubiły gdzieś wątek niskich procentów (nie licząc nagminnie stawiających się przy urnach bezdomnych).

I może powinno się kolejny raz napisać o apatii ludzi wynikającej z braku zaufania do polityków, którzy nie spełniają podstawowego kryterium wiarygodności. Jesteśmy rozczarowani, zawiedzeni i bez wiary; dla zbyt wielu wybory to fikcja i fasada przesłaniająca rzeczywiste mechanizmy rządzenia. Z mozołem trzeba więc prowadzić dalsze prace u podstaw na rzecz pobudzania postaw obywatelskich. Może wprowadzić obowiązek głosowania? Może kary finansowe? Inne demokracje podpowiadają wiele rozwiązań. Musimy wygrać ponownie bitwę pod Grunwaldem (a także pod Kowalami Oleckimi, Walcami i Czerwińskim), bo teraz – nawet bardziej niż wtedy – jest to bitwa o Polskę.

W skali całego kraju frekwencja podczas II tury wyborów prezydenckich wyniosła 56,46 proc. Przy tej wcześniejszej na poziomie 48,96 proc., co daje dokładnie 7,5 proc. różnicy na korzyść dodatkowego głosowania. Niektórych komentatorów popchnęło to do bałwochwalczych ocen naszej obywatelskości na poziomie bardzo dobrym.

Gdzie tam, co najwyżej dostateczny. I to z minusem! W końcu ledwie połowa wyborców poczuwa się do spełnienia swych obowiązków i wciąż istnieją miejsca – wiadomo: prawo statystyki – gdzie ludzie gremialnie nie poszli do urn. Co gmina to przyczyna, ale ujednolicić to można w zatrważającą diagnozę zapaści polskiej demokracji. Skąd to się bierze?

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
Co można wyczytać z priorytetów prezydencji przygotowanych przez polski rząd? Niewiele
Plus Minus
Po co organizowane są plebiscyty na słowo roku? I jakie słowa wygrywały w innych krajach
Plus Minus
Gianfranco Rosi. Artysta, który wciąż ma nadzieję
Plus Minus
„Rozmowy o ludziach i pisaniu”. Dojmujące milczenie telefonu w domu
https://track.adform.net/adfserve/?bn=78448410;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Trojka” Izabeli Morskiej. Tożsamość i groza w cieniu Rosji