Orzeł z Alaski
Dave Sadlowski nigdy polskiego nie znał, ale Polskę nosi w sercu i na koszulce. Do hotelu przychodzi ubrany w T-shirt z polskim godłem na piersi. W torbie ma książki o historii Polski, drugiej wojnie, Katyniu. Jego życiorys sam jest gotowym tematem na książkę.
Pierwszymi Amerykanami w rodzie Sadlowskich byli dziadkowie, którzy za Wielką Wodę dotarli z kurpiowskiej wsi pod Ostrołęką. Matka Stella Rose Sadlowski, którą Dave darzy szczególnym uczuciem będącym połączeniem miłości z podziwem, pochodzi ze stanu Massachusetts. Dave był jednym z 12 dzieci Stelli i przyznaje bez wahania, że żyło im się biednie na 16-hektarowej farmie w Pittsfield.
– Ojciec pracował niezwykle ciężko, aby utrzymać farmę i rodzinę. Dorabiał jako robotnik w General Electric. Gdy miałem dziesięć lat, przegrał walkę o farmę. Przejechaliśmy do pobliskiego miasta Lenox Dale, ale nawet tam ojciec trzymał kilka krów, tak kochał wieś – opowiada Steve.
Miejsce, w którym Dave dorastał, było piękne – góry pokryte lasami, pobliskie jezioro Laurel, gdzie chodził na ryby. Gorzej było w domu. Stella zostawiła męża dwa lata po przeprowadzce i z całą dwunastką wróciła do Pittsfield. Mieszkali w kilku wynajmowanych pokojach.
Matce wystarczyło sił i determinacji, by nauczyć polskiego szóstkę swoich starszych dzieci. Dave'a w tej grupie nie było.
– Z czterema przyjaciółmi: Frankiem McCluskey, Gregiem Mierzejewskim, Stanem Chrostowskim i Melchiorem Krolem, woleliśmy łobuzować, wędrowaliśmy po górach, łowiliśmy ryby, polowaliśmy.
Dla wielodzietnych, ubogich rodzin emigrantów amerykańska armia była często naturalną drogą kariery. W rodzinie Sadlowskich dwóch starszych braci Dave'a – Edward i Eugine – zostało pilotami, dowódcami załóg bombowców (US Air Force). Także Dave chciał być pilotem myśliwca. Wcześniej jednak wciągnął go świat. Przez rok podróżował i mieszkał w Tajlandii, kolejny rok w Wietnamie. Zakończenie edukacji zajęło mu aż 12 lat. Tymczasem ożenił się, urodziło mu się troje dzieci. W 1978 r. został porucznikiem i rozpoczął pracę w kontroli lotów na Alasce. Tam właśnie od nowa odkrył w sobie Polskę.
– Wcześniej miałem z tym problemy; czułem się niezręcznie, słysząc opowieści o tym, że w czasie drugiej wojny polska kawaleria rzuciła się z szablami na niemieckie czołgi. To się zmieniło w 1981 r., gdy papież Jan Paweł II odwiedził Alaskę, a ja byłem tego świadkiem. Jestem Amerykaninem, ale nagle odnalazłem potrzebę dowiedzenia się więcej o Polsce. Poczułem, że to moja krew, prawdziwe i godne dziedzictwo – opowiada.
W zrobieniu kolejnego kroku pomogła Dave'owi Sadlowskiemu żona i Gwiazdka. W 1983 r. znalazł pod choinką książkę „Poland" Jamesa A. Michenera. To powieść historyczna o dziejach kilku polskich rodów na przestrzeni ośmiu wieków.?– Doceniłem ją dopiero po kilku latach, gdy przeczytałem po raz drugi. W tym czasie zwykły stoczniowiec Lech Wałęsa stanął na czele przewrotu w Polsce. A to doprowadziło do obalenia komunizmu w Europie Wschodniej – uśmiecha się. I dodaje, że Rosję też trochę poznał, gdy pracował jako wolontariusz w domu dziecka w Tomsku na Uralu. Tego lata wybiera się po raz kolejny do Polski. Tym razem na Mazury.
W powieści „Poland" jest zdanie: „Polak to człowiek urodzony z mieczem w prawej ręce i cegłą w lewej. Kiedy bitwa jest skończona, rozpoczyna odbudowę".
Bywa tak niezależnie od tego, gdzie trafi – na Kurpie czy do Alabamy.