Żeby taki tekst powstał, potrzeba tematu na tyle żywego i złożonego, żeby zasługiwał na opisanie z różnych stron. Wydawcy, który nie tylko nie będzie się krzywił na finansowanie wielomiesięcznej pracy, ale wręcz do niej zachęci. Last but not least: talentu autora.
Jeśli uda się połączyć te elementy, otrzymamy „Bunt. Strajki w Trójmieście. Sierpień 1980": rzecz, którą, przysiadłszy na chwilę na krawędzi kanapy, czyta się przez cztery godziny, która budzi zapomniane przez nas dawno emocje słuchacza bajki, czekającego na odpowiedź „Jak się to skończyło" – chociaż wiemy, jak się to skończyło i w sierpniu, i w grudniu, i później.
Taka książka nie powstałaby bez podjęcia przez Annę Machcewicz niezwykle szerokiej kwerendy źródłowej. Wspomnienia, relacje, wywiady rzeki – tak, jest ich już trochę i korzysta z nich każdy, kto chciałby wiernie opisać miesiące, które poprzedzały Sierpień, kolejne dni strajku, długie godziny negocjacji. Ale cytowanie badań socjologicznych nad robotnikami Trójmiasta w latach 70., opisanie meblościanek i Lata z Radiem, rodowodów politycznych i rodzinnych wszystkich bohaterów dramatu, od prowadzącego negocjacje w Stoczni wicepremiera Mieczysława Jagielskiego po studentów z Ruchu Młodej Polski? To wymagało rozmachu – podobnie jak przywołanie tego, co tworzyło podglebie, fundament i tło trójmiejskiego buntu: Poznania '56, praskiej wiosny, Radomia i KOR.
Książka Machcewicz nie oferuje nowych interpretacji sierpniowego zrywu, nie ujawnia nieznanych dotąd faktów ani nie rozstrzyga beznadziejnie zasupłanej niepewności w kwestii tego, kto skakał przez płot, a kogo przywiozła na strajk esbecka motorówka: ale też nie takie zadanie postawiła sobie autorka. „Bunt" ukazuje sierpniowy strajk na szerokim tle Polski Gierka, Układu Warszawskiego Breżniewa i świata, w którego wyobraźni zbiorowej na równych prawach obecni są ABBA i „polski papież". Pokazuje, jak wszystkie te nici przez moment zbiegły się w Gdańsku – i odtąd nic już nie było takie samo.
A tym samym – przywraca, bez patosu, zrozumienie, że oblepiony siecią kompromisów, TW i niepowodzeń strajk był mimo to tektonicznym przełomem, szarpnięciem cugli Historii. Trochę jak w napisanym w Stoczni wierszu młodego, tak bardzo młodego Tomasza Jastruna, który nie wiedział jeszcze, że w wolnej Polsce zostanie dyplomatą, celebrytą, a wreszcie hejterem, i opisał czterech ludzi, którzy gdzieś z Krosna, czyli z PRL-owskich kresów, przedarli się przez milicyjne kordony, żeby zadeklarować przystąpienie do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego: „stoją teraz na podium/ w niezgrabnych garniturach/ i dziwią się/ że tak łatwo przyszło ruszyć z posad/ bryłę świata".