Kiedy mówi się o największych skandalistach w historii rocka, wymienia się Jima Morrisona, którego koncerty odbywały się pod kontrolą policji przerywającej występ przy każdej okazji. Albo też o Micku Jaggerze. Tymczasem to Iggy Pop stał się w muzycznym środowisku symbolem niczym nieograniczonej rockowej żywiołowości.
„Gdy Iggy burzył wszelkie granice między pierwotnym szaleństwem a ideą czystej sztuki, Marilyn Manson bawił się jeszcze w pieluchach swoim siusiakiem. (...) Iggy zalewał się wymiocinami i własną krwią. W okrutny sposób pozbawiał złudzeń swoje pełne nadziei pokolenie" – napisała Agnieszka Wojtowicz-Jach w przedmowie do książki Paula Trynka „Open up & Bleed".
Pop na długo przed Jaggerem i Bowiem grał biseksualnym wizerunkiem. Potrafił się rozebrać, ukryć penisa między nogami i krzyczeć: „Jestem dziewczyną!". Potem krążyły wieści o jego romansie z Bowiem.
Kabel na szyi
Potrafił też w przewrotny sposób prezentować na scenie swoją męskość. Rozpinał spodnie i bawił się siusiakiem. Poszedł zdecydowanie dalej niż Jim Morrison, którego uważał za wzór wokalisty. Do dziś występuje z obnażonym torsem. Wylansował skakanie z estrady w publiczność. W czasie koncertów kaleczył się nożem, polewał rany gorącym woskiem, wszczynał bójki z widzami. Wymiotował. Po latach skomentował swoje nieobliczalne zachowanie: – Było tak, jakby uwolnił się duch jak z lampy Aladyna i nakazał mi postępować według prostych reguł, sprowadzających się do jednego hasła: „Fuck everything!".
Podczas pierwszego występu w Polsce na początku lat 90. przypominał rockowe zwierzę. Wskakiwał na rusztowania podtrzymujące oświetlenie, wdrapywał się na kolumny nagłośnieniowe. Brutalnie obchodził się z mikrofonem, w końcu go zniszczył. To, co się działo potem, zapamiętał na długo. – Trudno było zapomnieć – przyznał. – To w Polsce po raz pierwszy kopnął mnie prąd!