Grzegorz Sieczkowski o warszawskich zabytkach: Zburzmy wszystko

W telewizji jest taka pouczająca audycja z Mają Popielarską.

Aktualizacja: 16.10.2016 09:31 Publikacja: 16.10.2016 00:01

Grzegorz Sieczkowski o warszawskich zabytkach: Zburzmy wszystko

Foto: By Adrian Grycuk (Own work) [CC BY-SA 3.0 pl (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl/deed.en)], via Wikimedia Commons

Mówią tam, jak żyją nasze elity, jakie mają ogródki wokół swoich rezydencji. Pani redaktor odwiedza te elity i razem z nimi nie może się nadziwić, jak wpadli na to, żeby ułożyć chodnik z kostki Bauma. Mnie w pamięci zostało to, jak pewna pani rezydentka opowiadała o tym, co ją skłoniło do uprawy w pięknym ogródku ziemniaków. Była z rodziną na wyjeździe zagranicznym i jadła w wytwornej restauracji kartofle. I ta egzotyczna potrawa tak jej zasmakowała, że zażądała od obsługi worka ziemniaków, który wrzuciła do bagażnika swojej limuzyny i wróciła z nim do Polski. Piękna, romantyczna historia, a prosty człowiek powiedziałby, że od pokoleń sadzi kartofle za oborą.

Ostatnio u pani Mai widziałem mieszkankę Miasteczka Wilanów, to jest takie nowe luksusowe osiedle w Warszawie. I ta pani mówiła o problemach związanych z uprawami na tarasie. Są ograniczenia, bo to budowane teraz osiedle jest pod nadzorem konserwatorskim.

Jakie to sprytne. Oni od razu budują zabytki. I jakież to logiczne. Mieszkańcy starych, zabytkowych kamienic, które przetrwały dwie wojny, kilka powstań i reformę Balcerowicza nawiedzani są dzisiaj przez różne służby. I te służby każą im usuwać, przebudować elementy zabytkowe, bo są one niezgodne z dzisiejszymi przepisami. A w nowym zabytku wszystko jest w porządku. Cztery lata temu władze stolicy powołały do życia Wilanowski Park Kulturowy i dzięki temu tak dbają o to Miasteczko Wilanów, że nic zbędnego tam nie zakłóca im przestrzeni. Nie ma nawet billboardów.

Tymczasem podnoszone są zarzuty, że w Warszawie niszczy się prawdziwe zabytki. Są to pomówienia. Nikt ich nie niszczy. Wyburza się je, a potem czasami odbudowuje, wykorzystując jakiś niewielki fragment oryginalnego budynku. Wiadomo, że nowe jest zawsze ładniejsze i trwalsze od jakiejś ruiny. Nieprawdą więc jest twierdzenie, że Polska jest „w ruinie", przeczą temu choćby piękne makiety zabytków, jak choćby hala na Koszykach. Nie zawahamy się więc pójść dalej. Zburzymy wszystko, a odtworzymy to, na co zgodzą się deweloperzy.

Byli tacy, których rozsierdziło wyburzenie działającego bez przerwy od 1938 roku kina Femina i postawienie w tym miejscu sklepu dyskontowego. Padały słuszne argumenty, podnoszone między innymi przez redaktorów „Gazety Wyborczej", że trzeba było chodzić do kina, a nie teraz rozpaczać, że się nie chodziło.

Co z tego, że ten gmach przetrwał wojnę, dwa powstania i jest jednym z nielicznych miejsc, które ocalały po warszawskim getcie. Najprościej, byłoby zamknąć całą dyskusję stwierdzeniem, że już nie jest, bo właśnie go wyburzyliśmy. Mówią, że coś takiego nie mogłoby się wydarzyć w Lizbonie, Paryżu, Londynie lub Berlinie. I nie wydarzyło się. Nie można też mieć pretensji do władz Warszawy, że nic nie robiły w tej sprawie. Były zajęte reprywatyzacją i nie miały czasu, żeby się zajmować pamiątkami po getcie. Bo w końcu, kiedy w grę wchodzą prawdziwe pieniądze, czy to takie ważne, że tu grali i występowali żydowscy artyści, walcząc o swoją godność w obliczu Zagłady?

Nie ma co się martwić, przecież inwestor w nowo wybudowanej sali między uginającymi się od towarów półkami może umieścić jakieś duże zdjęcia przywołujące przeszłość. Teraz tak się robi, zabytek nie jest do tego potrzebny. Wystarcza jego wspomnienie. Może to będą fotosy z filmów, które grano w kinie. Może zdjęcia z getta, wszystko zależy od wrażliwości inwestora.

Nie wiadomo też, czy zostanie w foyer dawnego kina tablica „Pamięci pomordowanych aktorów i muzyków warszawskiego getta". Czy pod nią będą stały kosze na zakupy, czy też ekspozycja towarów z przeceny? Czy będzie wisiała wśród plakatów informujących o najlepszych cenach tygodnia? A może już jej w ogóle nie ma. Bo mówią, że jedyne, co zostanie po dawnym kinie to neon. Zresztą. też niepotrzebnie. Nawet powinno tego zabronić. Ten, kto wyburzył tę historyczną salę, bo nie o kino tu chodzi, niech się tego nie wstydzi. Niech się nie zasłania jakimś starym szyldem, ale przyzna się do tego, kim jest naprawdę.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Mówią tam, jak żyją nasze elity, jakie mają ogródki wokół swoich rezydencji. Pani redaktor odwiedza te elity i razem z nimi nie może się nadziwić, jak wpadli na to, żeby ułożyć chodnik z kostki Bauma. Mnie w pamięci zostało to, jak pewna pani rezydentka opowiadała o tym, co ją skłoniło do uprawy w pięknym ogródku ziemniaków. Była z rodziną na wyjeździe zagranicznym i jadła w wytwornej restauracji kartofle. I ta egzotyczna potrawa tak jej zasmakowała, że zażądała od obsługi worka ziemniaków, który wrzuciła do bagażnika swojej limuzyny i wróciła z nim do Polski. Piękna, romantyczna historia, a prosty człowiek powiedziałby, że od pokoleń sadzi kartofle za oborą.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie