Joanna Szczepkowska: Zapytajmy naszych zmarłych o ekshumacje

Pozwolę sobie na to trudne wspomnienie, choć od Zaduszek minęło już kilka dni. Od pewnego czasu, odwiedzając grób swoich rodziców, myślę o nich także jako o ludziach młodych, a nawet jako o dzieciach.

Aktualizacja: 05.11.2016 09:54 Publikacja: 04.11.2016 23:01

Joanna Szczepkowska: Zapytajmy naszych zmarłych o ekshumacje

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Po prostu pisząc książkę o korzeniach swojej rodziny, mogłam ich lepiej poznać z czasów, kiedy jeszcze na myśl im nie przyszło, że będą rodzicami. Odwiedziłam ich domy, podwórka, szkoły przynajmniej te, które zostały. Stojąc nad ich grobem, zawsze staram się ogarnąć myślami cale życie tych dwojga i nie być z nimi tylko jako córka. Chętnie też otaczam się ich fotografiami z wczesnej młodości, z dzieciństwa.

Tego roku jednak, stojąc przy grobie rodziców, pierwszy raz pomyślałam o ich ciałach. Nietrudno zgadnąć dlaczego – w związku z powtórną ekshumacją ciała zmarłych ostatnio są tematem naszych refleksji. I dlatego właśnie w Zaduszki przypomniałam sobie walkę o ciało mojego ojca. Szpital, w którym zmarł, był kliniką. Nigdy nie zastanawiam się nad tym, jaka jest różnica między klinikami a szpitalami. Zaraz po śmierci ojca podszedł do mnie lekarz i poprosił do gabinetu. Powiedział, że mam podpisać zgodę na sekcję.

Wcześniejsze felietony Joanny Szczepkowskiej:

Nie bardzo mogłam zrozumieć. Ojciec od dawna był określany jako umierający, od dawna wiadomo było, na co jest chory i jaka jest nieuchronna przyczyna jego odejścia. Więc kiedy stałam zaskoczona przed lekarzem, on mnie informował, że znajduję się w klinice, nie w szpitalu, a tu panują inne zasady. Jest to coś w rodzaju placówki naukowej, więc wszystko służy wiedzy i dokumentacji. Służy też medycznym studiom. Jakby się tak spokojnie, na chłodno zastanowić, to nie ma w tym nic złego, jest to logiczne i właściwe.

 

Tyle tylko, że po śmierci ojca nie da się chłodno rozumować. Moja rozmowa z lekarzem szybko zamieniła się w awanturę. Potem to już była walka, bieganie po piętrach od drzwi do drzwi z bezwzględną odmową tej operacji. – Nie wolno ruszać ciała ojca – krzyczałam w kolejnych gabinetach. – Nie zgadzam się!

Czułam, że w tej mojej walce jest coś absurdalnego, coś atawistycznego, że to jest po prostu prymitywne. Jak wiejska baba ze starej chaty broniłam obyczaju i byłam kompletnie głucha na argumenty. Nie było łatwo, ale wreszcie prawo kliniki ugięło się przed moim rozedrganiem.

Z wielką ulgą chowałam nietknięte ciało mojego ojca. Wiele lat potem zastanawiałam się, jaki to miało sens. Doszłam też do szczególnego wniosku – to się całkiem nie zgadza z moimi poglądami, z moim stosunkiem do śmierci, do doczesności. Dlaczego właściwie tak się szarpałam?

Potem, robiąc porządki w albumach, znalazłam zdjęcie swojego ojca, które oprawiłam i postawiłam tak, żeby je widzieć, kiedy pracuję. Na tym zdjęciu jest i mały chłopiec z Suchej Beskidzkiej, i chudy student z Krakowa, i fraszkopisarz, i senator – ale przede wszystkim mój ojciec.

I kiedyś, kiedy patrzyłam na ten portret, nagle przyszła mi do głowy odpowiedź na tamto pytanie. Dlaczego nie pozwoliłam naruszać zwłok mojego ojca? Bo on by tego nie chciał. Mój ojciec w gruncie rzeczy był bardzo konserwatywny, więc pewnie to jego niewyrażona wola kazała mi stawiać opór. Jestem jego córką, a więc w połowie nim. Można powiedzieć, że w jakimś sensie to on przeze mnie walczył o swoje granice godności. Może granice niesłuszne, może niepostępowe, ale jego własne. Moje zdanie tu nie ma wiele do rzeczy.

Myślę, że dziś, kiedy rodziny zmarłych stawiane są przed tak drastycznym problemem jak ekshumacja, zwykle wypowiadają się w swoim imieniu. A może trzeba też zapytać – czy ojciec by tego chciał? Matka? Zapytać rodziców o ich stosunek do ciała. Nie tych rodziców, którzy są obecni już tylko duchem. Tych rodziców, którzy przeżyli życie od dzieciństwa do katastrofy. Co myślą o naruszaniu ostatecznego etapu życia w imię hipotezy kilku osób?

W czasie marszu kobiet byłam akurat we Wrocławiu – tam w kościele uderzono w dzwony. I nie ma w tym nic dziwnego. Dla Kościoła katolickiego taki marsz to powód, żeby dzwony biły. A naruszenie świętego spokoju wbrew woli rodzin? Dlaczego dzwony milczą – nie rozumiem.

Po prostu pisząc książkę o korzeniach swojej rodziny, mogłam ich lepiej poznać z czasów, kiedy jeszcze na myśl im nie przyszło, że będą rodzicami. Odwiedziłam ich domy, podwórka, szkoły przynajmniej te, które zostały. Stojąc nad ich grobem, zawsze staram się ogarnąć myślami cale życie tych dwojga i nie być z nimi tylko jako córka. Chętnie też otaczam się ich fotografiami z wczesnej młodości, z dzieciństwa.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Derby Mankinka - tragiczne losy piłkarza Lecha Poznań z Zambii. Zginął w katastrofie
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO