Weźmy przykład pierwszy z brzegu. „Dobra zmiana" – dwa słowa powtarzane niesłychanie często w kampanii wyborczej. To prawda, że we wszystkich poprzednich wyborach hasło „czas na zmiany" pobrzmiewało z wielu stron. Tym razem jednak pojawiła się zbitka bardziej finezyjna i niosąca z sobą pozytywne przesłanie. „Zmiana", której jedni się bali, a inni na nią czekali, została zdefiniowana jako „dobra" i ten chwyt na pewno wpłynął na wynik głosowania.
Inny przykład. Przed kilkoma dniami uczestniczyłem w audycji radiowej, gdzie pewna mocno zadufana w sobie dziennikarka stwierdziła, że Donald Trump wyraża „rasistowskie poglądy". Przy okazji pochwaliła się, że spędziła w USA siedem lat, demonstrując w ten sposób swoją wyższość nade mną, prowincjuszem, który nie tylko za oceanem nie był, ale nawet nie spędzał wakacji w Toskanii i nie popijał tam wina.
Pozwoliłem sobie poprosić ową wyrafinowaną znawczynię Ameryki o zacytowanie wypowiedzi prezydenta elekta, w której obrażał on jakąś rasę. Usłyszałem przebąkiwanie, że nieładnie mówił o Meksykanach. Na moją uwagę, że Meksykanie nie są rasą, pani, która mieszkała w Ameryce, stwierdziła, że ksenofobia i rasizm to to samo. Wedle wzoru zaczerpniętego z filmu Stanisława Barei: wiadomo, że „każdy pijak to złodziej".
Czytaj więcej: