Rozumiem, że każdy student jest „inny", ma swoje uczucia, swoje potrzeby. Po to jednak wprowadzono w całym cywilizowanym świecie prawo, aby właśnie ograniczało roszczenia i imperializm indywidualizmu. Jeśli osoba chora psychicznie lub z zaburzeniami przestrzega przyjętych na uczelni zasad, ma być traktowana jak wszystkie inne. I tego prawa zamierzam bronić.
O trzecim sensie „ograniczonej dyskryminacji" już mówiłem. Są takie kierunki studiów, na których powinno być wymagane świadectwo zdrowia psychicznego. Podobnie jak przy staraniu się o pozwolenie na broń. Jakie to kierunki? Nie wiem. Dyskutujmy o tym. Na pewno nie informatyka, muzyka czy nauki ścisłe!
Kultura rozmowy
Mało kto dyskutuje tezy mojego tekstu. A jeśli już, to skupia uwagę na moim publicystycznym języku. Reszta to mowa nienawiści, a nienawiść stanowi namiętność, która siłą rzeczy wyłącza rozum i władzę sądzenia. Na przykład łączenie mojego nazwiska z nazizmem jest nie tylko obrzydliwe, dyskryminujące i podłe, ale zwyczajnie głupie. Czy dziennikarze – czwarta władza – utrzymujący ze mną przez lata poprawne stosunki, byliby tak mało roztropni, że przez ten czas nie zauważyli tego i zapraszali do rozmaitych audycji, na łamy poczytnych gazet osobę o poglądach skrajnych? O czym mój znajomy musiał myśleć, gdy pisał, że podobnie jak to czynili naziści, przyrównuję osoby z zaburzeniami psychicznymi do bydła hodowanego w placówce PAN w Popielnie?
Podłość czy zwykła niedyskrecja?
W warstwie anegdotycznej tekstu opublikowanego w „Rzeczpospolitej" przytaczam opowieść o kłopotach pewnego nauczyciela akademickiego z osobą z zespołem Aspergera, która studiuje na jego uniwersytecie. „Weryści" zakwestionowali nierzeczywistość tej sytuacji, podważając moje „zmyślenie". Chciałbym wiedzieć, na jakiej podstawie jęli przypuszczać, że pisałem o osobie istniejącej naprawdę? A jeśli tak w istocie było, dlaczego od początku zmierzali w kierunku ujawnienia tak zwanych danych i okoliczności „wrażliwych"? Czy nie przysługuje obu stronom prawo do „prywatności", zwłaszcza w przypadkach, w których dotykamy problemu zdrowia w ogóle – psychicznego i somatycznego? Dlaczego nie chcieli dyskutować o ogólnym przypadku, o którym traktuje mój tekst, tylko zamierzali – wyposażeni we wszelkie instrumenty moralnego szantażu – brać w obronę kogoś, kto, być może, wcale takiej obrony ani nie chce, ani nie potrzebuje?
W artykule sformułowałem problem dysfunkcji systemu szkolnictwa wyższego w tym właśnie aspekcie, o którym on traktuje. Chodzi o brak koniecznego rozróżnienia w obrębie samej niepełnosprawności: czym innym bowiem jest niepełnosprawność fizyczna, czym innym psychiczna. Następnie wskazałem na możliwe konsekwencje braku takiego rozróżnienia. Moim celem było wskazanie na problem administracyjno-prawny. Resztę proponowałem potraktować jako licentia poetica. Dziś nie jest to jednak możliwe.
Przeprosiny
Nie zamierzałem swoim tekstem nikogo urazić, moje intencje, które starałem się wyłożyć w powyższych słowach, zostały niezrozumiane lub zniekształcone. Czasami celowo. Przepraszam wszystkich, którzy poczuli się osobiście dotknięci, zwłaszcza moim nieostrożnym językiem. Myślę, że uda się nam razem zmienić sytuację osób niepełnosprawnych psychicznie i z zaburzeniami, które studiują na uniwersytecie. Myślę, że należy się to nam wszystkim – „galernikom wrażliwości", a także osobom psychicznie zdrowym i poczytalnym.
Dotykać rozżarzonych kamieni
Gdy 7-8 stycznia opublikowaliśmy tekst „Lekcje z wariatem", reakcje były gwałtowne. Przed tygodniem poświęciliśmy więc dużą część numeru tematowi zmierzenia się z odmiennością. Zrobiliśmy to, by, jak napisał naczelny „Rz" Bogusław Chrabota, „spokojnie wyłożyć argumenty", czyniąc to w duchu wybitnego psychiatry prof. Antoniego Kępińskiego, który „nie bał się dotykać wyciągniętą dłonią rozżarzonych kamieni". Dziś ponownie oddajemy głos prof. Piotrowi Nowakowi.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95