To człowiek kryształowy, niezwykle uczciwy – mówił miesiąc temu marszałek Senatu Stanisław Karczewski o prezesie NIK Marianie Banasiu. Kilka dni temu stwierdził zaś, że teraz „na pewno nie użyłbym takiego określenia". Jego zdaniem historia niedawno powołanego prezesa NIK budzi „bardzo duże wątpliwości". Oczywiście można by długo szydzić z wypowiedzi marszałka Karczewskiego, można by wytykać, że bronił Banasia, nie mając informacji na jego temat. Ale nie idzie tu wcale o samego Stanisława Karczewskiego. Nie idzie tu też o Mariana Banasia. Chodzi o pewien bardzo szkodliwy dla życia publicznego mechanizm o nazwie: skoro jest nasz, to znaczy, że jest kryształowo czysty i go bronimy. Jak przestanie być nasz, zmieniamy zdanie.
Jak to się dzieje, że nasz przestaje być nasz? Różnie, ale najczęściej, gdy pojawiają się tak duże wizerunkowe kłopoty, że trzeba delikwenta zrzucić z sań. Oczywiście ta maksyma nie dotyczy wyłącznie PiS. Doskonale przedstawił ją w podsłuchanej rozmowie lider pomorskiej Platformy Obywatelskiej Sławomir Neumann. „Dopóki jesteś k*** członkiem PO, będę cię bronił jak niepodległości, jeżeli nie – masz problem". Fakty więc nie mają większego znaczenia, znaczenie ma wyłącznie to, do której drużyny należysz. Zjawisko to oczywiście nie jest nowe, ale wraz z polaryzacją polityczną zaczyna pokazywać swoje patologiczne oblicze.
Jarosław Flis mówił niedawno w „Plusie Minusie", że jednym z efektów takiego podejścia jest zmiana świadomych wyborców w kibiców. Kibice wybaczą wszystko swoim ulubionym zawodnikom – nawet jeśli zostaną oni przyłapani na jakimś nieetycznym zachowaniu, kibic uzna, że zmusiły jego ulubieńca do tego okoliczności zewnętrzne albo został do tego zmuszony przez przeciwników. Zupełnie inaczej kibic ocenia zachowanie zawodników drużyny wrogów. Oni zawsze mają złe intencje, oni zawsze są źli, a nawet jeśli zrobią coś dobrego, to tylko przez przypadek.
Nie trzeba by się zanadto frasować stanem ducha kibiców, gdyby nie fakt, że taki stan rzeczy niszczy demokrację. Tam, gdzie obywatele zmieniają się w kibiców, zupełnie przestają mieć znaczenie jakiekolwiek standardy. A ich miejsce zajmuje nowa królowa: wszechogarniająca hipokryzja. To ona, zamiast zdrowego rozsądku, zaczyna kierować ocenami zachowania poszczególnych drużyn. Swoim wybacza się wszystko, swoi są dla nich kryształowi, przeciwnicy zaś to samo zło, nie ma dla nich żadnych usprawiedliwień. W efekcie jednak tracimy – jako wspólnota polityczna – zdolność nie tylko do opisu, ale też do oceny rzeczywistości. Skoro symbolem moralności politycznej staje się stary poczciwy Kali z kart Sienkiewicza, obiektywne kryteria oceny życia publicznego przestają mieć znaczenie. Kibiców nie interesuje prawda, ich interesuje wyłącznie zwycięstwo ich faworytów.
A tych, którzy próbują zobaczyć, jak jest naprawdę, kibice wyklinają jako symetrystów. Bo to oni najbardziej drażnią kibiców. Drażnią bardziej niż kibice drużyny przeciwnej. Wszak kibicowanie jest pewnym rytuałem, nawet agresja czy hejt stają się zrytualizowane. Symetrysta zaś odmawia udziału w tym wyścigu, on stara się wszystko zmierzyć za pomocą w miarę obiektywnych kryteriów.