Laurent Blanc narzekał, że jego piłkarze mieli tylko dwa dni wolnego, ale we wtorkowy wieczór na zmęczonych nie wyglądali. To oni sprawiali lepsze wrażenie niż rywale z Londynu, już po pierwszej połowie mogli prowadzić nawet dwoma golami, gdyby nie Thibaut Courtois.

Młody Belg bronił strzały Blaise'a Matuidiego (wygrał wyścig z czasem i zdążył wyleczyć uraz), Zlatana Ibrahimovicia i Edinsona Cavaniego. Po przerwie zatrzymał w polu karnym Ibrahimovicia (później jeszcze raz w końcówce), kiedy niektórzy widzieli już piłkę w siatce. Ale nawet on nie miał szans na skuteczną interwencję przy strzale głową Cavaniego z bliska, po błędzie swoich kolegów z obrony. Obrony, która do przerwy spisywała się bez zarzutu. Co więcej, dała Chelsea prowadzenie: dośrodkowanie Johna Terry'ego przedłużył pięknym podaniem piętą Gary Cahill, a Branislav Ivanović trafił głową do bramki.

To był jedyny celny strzał gości, którzy nie zaparkowali wprawdzie autobusu we własnym polu karnym (swoją drogą ten prawdziwy zaklinował się przed stadionem i londyńczycy musieli pokonywać drogę do szatni pieszo), ale trudno oprzeć się wrażeniu, że taki wynik ich satysfakcjonuje. W rewanżu na Stamford Bridge będą faworytem. Wystarczy przypomnieć, że w ubiegłym sezonie przegrali w Parku Książąt 1:3, a u siebie i tak odrobili straty i awansowali do półfinału LM.

Brazylijczykom z Szachtara nie udało się pomścić porażki swojej reprezentacji w półfinale mundialu z Niemcami (1:7).Chociaż remis z Bayernem trzeba uznać za ich sukces, biorąc pod uwagę, że w lidze ukraińskiej trwają jeszcze zimowe wakacje, a Szachtar musi grać we Lwowie, tysiąc kilometrów od zniszczonego przez wojnę Doniecka. Mistrzowie Niemiec kończyli mecz w dziesięciu (czerwona kartka Xabiego Alonso). Robert Lewandowski, mimo że w weekend się odblokował i wreszcie zdobył gola, zaczął spotkanie na ławce rezerwowych. W 74. minucie wszedł na boisko za Mario Goetzego, ale nie był w stanie już niczego zmienić.