Chociaż procesy cywilne i gospodarcze opierają się głównie na dokumentach, kiedy ich brakuje, sąd musi się wspierać nawet tzw. doświadczeniem życiowym. Od wydania wyroku nie ucieknie tylko dlatego, że spierający się nie dokumentowali albo dokumentowali źle swoje interesy.
Tego rodzaju kwestie pojawiły się w sporze o 180 tys. zł (plus odsetki) między dwoma Francuzami prowadzącymi działalność handlową w Polsce. Charles B. jest większościowym udziałowcem zarejestrowanej w naszym kraju spółki z o.o. (80 proc. udziałów). Jego przeciwnik w tym sporze Martinez C. miał 20 proc. udziałów, ale to on był prokurentem i to on bardziej zajmował się prowadzeniem spółki.
Po kilku latach zgodnej współpracy stosunki między kolegami się pogorszyły, doszło do sporów, m.in. o tych 180 tys. zł. Poza sporem jest to, że Martinez C. podpisał pismo, w którym stwierdza krótko, że jest winien temu drugiemu 180 tys. zł. Ale pieniędzy tych nie zapłacił, a wspólnik skierował pozew do sądu.
Pełnomocnik pozwanego adwokat Cyprian Mazur przekonywał sąd, że pismo nie było uznaniem długu ani za takie nie może być potraktowane, gdyż nie ma ani w nim, ani gdzie indziej śladu przyczyny takiej operacji (czyli tzw. causa). Tymczasem poza długami wekslowymi prawo polskie wymaga dla każdego zobowiązania owej majątkowej (realnej) podstawy.
Dlaczego więc jego klient podpisał taki dokument? Ponoć obaj wspólnicy, zwłaszcza ten większy, planowali sprzedać spółkę. Ponieważ negocjował głównie ten większy, owo uznanie długu przez mniejszego miało stanowić gwarancję, że on także sprzeda swój udział, czym był zainteresowany kupujący.