To sedno środowego (25 maja 2011 r.) wyroku Sądu Najwyższego (sygnatura akt II CSK 527/10)
, ważnego zapewne dla środowisk naukowych, w których podobne praktyki ponoć należą do codzienności, a nieraz mogą się ocierać o plagiat.
Taki zarzut pojawił się w sporze Wity Szulc, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, pedagog, przez pewien czas związanej z poznańską Akademią Medyczną, gdzie wykładała m.in. kulturoterapię i sztukę w medycynie.
Gdy otrzymywała w 2001 r. pracę w Katedrze Zdrowia Matki i Dziecka AM, przełożeni (Tomasz O. i Jakub B.) zaproponowali jej wydanie publikacji, by placówka mogła się wykazać na tym polu. Jej wkładem miał być artykuł „Muzyka w medycynie a muzykoterapia" opublikowany w „Przewodniku Lekarza". Tekst był esencją wcześniej wydanej przez nią książki na ten temat. Oddała go szefom na dyskietce i stroną redakcyjną już się nie zajmowała. Gdy go opublikowano, okazało się, że jako autorów wymieniał nie tylko ją, ale też dwóch przełożonych i jeszcze jednego lekarza, Pawła R., którego w ogóle nie znała.
Najpierw zastrzeżenia miała do umieszczenia nazwiska Pawła R., a gdy została zwolniona, zgłosiła je także wobec byłych przełożonych. Ponieważ podała je prasie i sprawa stała się głośna, lekarze wystąpili z pozwem o sądowe ustalenie, że są współautorami artykułu (dodajmy, że kwestia wynagrodzenia, zresztą niewielkiego, nie odgrywała w sporze większej roli).