Nie jest dobrze być placem boju w głównym sporze politycznym w kraju. Znalezienie się w ogniu walki zwykle nie jest doświadczeniem pozytywnym, nic więc dziwnego, że sędziowie odczuwają rosnący dyskomfort, co prawidłowej pracy orzeczniczej na pewno nie ułatwia. Niestety, z dnia na dzień spirala sporu w „wojnie sądowej" nakręca się coraz bardziej i wręcz trudno sobie wyobrazić, co może przynieść kolejny dzień. Co gorsza, poszczególne sytuacje coraz bardziej zaczynają ocierać się o granice absurdu, za którymi racjonalne argumenty nie mają już żadnego znaczenia.
Zwykli złodzieje
Przykładów nie trzeba szukać daleko. Wystarczy włączyć program informacyjny albo otworzyć gazetę czy zajrzeć do internetu. Od razu pojawia się informacja o przeniesieniu w stan spoczynku kolejnych sędziów Sądu Najwyższego, którzy przekroczyli 65. rok życia. Niestety, prezydent Andrzej Duda nie stanął w tym przypadku na wysokości zadania, pozostawiając w służbie jedynie pięciu sędziów z tej grupy wiekowej. Trzeba pamiętać, że od lipca w stan spoczynku zostało przeniesionych aż 21 sędziów, czyli 29 proc. składu. Wśród przeniesionych znaleźli się zarówno sędziowie, którzy nie chcieli się podporządkować rygorom ustawy i swoje oświadczenia oparli wyłącznie na Konstytucji (np. sędzia Stanisław Zabłocki), jak i ci, którzy złożyli wnioski w trybie ustawowym, które i tak nie zostały uwzględnione (np. profesorowie Jacek Gudowski i Wojciech Katner). W dodatku prezydencke decyzje, wydane zresztą nie w formie postanowienia, a zawiadomienia, nie zawierały uzasadnienia, podobnie jak wcześniejsze opinie Krajowej Rady Sądownictwa. Nie wiadomo więc dlaczego jedni sędziowie uzyskali zgodę na dalsze orzekanie, a inni nie. Mimo to przenoszeni w stan spoczynku podporządkowali się tej decyzji, choć część z nich nadal uważa, że de iure są w stanie czynnym.
Z drugiej strony barykady pojawiła się wypowiedź posła Piotrowicza, który stwierdził, że obecne zmiany są konieczne po to, by sędziowie, którzy są zwykłymi złodziejami dalej nie orzekali. I właściwie trudno się z panem posłem nie zgodzić. Fakt, że niedawne orzeczenie SN, które pozostawiło w służbie sędziego przyłapanego na kradzieży części do wkrętarki, specjalnej chluby sądownictwu dyscyplinarnemu nie przynosi.
Ale jednak, znaj proporcjum mocium panie. Trudno zauważyć racjonalny związek między motywem deklarowanym przez posła Piotrowicza, a działaniami wokół SN. Przypadki kradzieży wśród sędziów są sporadyczne i zdarzają się wielokrotnie rzadziej niż w innych grupach zawodowych. Na 10 tys. obywateli przypada rocznie średnio ponad 200 przestępstw, na taką samą liczbę sędziów – wielokrotnie mniej. W ciągu ostatnich dwóch lat ujawniono kilka przypadków kradzieży. Czy dla nich warto zmieniać ustawę, demolować Sąd Najwyższy i narażać się na poważne konsekwencje międzynarodowe? Naprawdę warto? Przypomina to przysłowiowe strzelanie z armaty do wróbla, przy czym ogniomistrz sam już nie pamięta po co strzela. Ważne, że strzał musi paść. Koszty nie grają roli.
Wypowiedź posła Piotrowicza wywołała burzę wśród sędziów SN. Uznali, że odnosi się do nich. Ale biorąc pod uwagę kontekst sytuacyjny wydaje się, że sędziów SN dotyczy ona tylko w tym zakresie, w którym mieli zbyt łagodnie orzekać w postępowaniach dyscyplinarnych. Fakt, poseł Piotrowicz nie wypowiedział się precyzyjnie, ale o ile cieszy się on wśród prawników złą sławą za dotychczasowe działania, to jednak nie każdą jego wypowiedź należy interpretować na niekorzyść.