Wypowiedzi niektórych prawników na temat ostatnich głośnych prowokacji wrogów religii, przytoczone w artykule „Gdzie są granice krytyki Kościoła" („Rzeczpospolita" z 9 maja 2019 r.) zachęcają do polemiki. Jeżeli profesor nauk prawnych oddziela Kościół od ludzi wierzących, polemika jest dziecinnie prosta. Otóż Kościół to właśnie wspólnota ludzi wierzących, których głową jest Jezus Chrystus. Taką definicję zna każde dziecko uczęszczające na lekcje katechezy, skądinąd będące także solą w oku nowoczesnych, światłych apologetów wolności.
Tęcze są różne
Oddzielanie Kościoła od ludzi wierzących świadczy o złej woli, gdyż wykluczam ignorancję jednego z najznakomitszych polskich prawników. Wypowiedź redaktora naczelnego pisma o znamiennym tytule „Wolność", porównującego katolików do świń to oczywista zniewaga, wypełniająca znamiona przestępstwa z art. 257 kodeksu karnego. Ten przepis powinien być zastosowany do autora tej mało błyskotliwej wypowiedzi. Nie jest zrozumiała asymetria w traktowaniu mowy nienawiści: jeżeli atakuje się osobę o odmiennej orientacji seksualnej – powinno się ścigać sprawcę na drodze postępowania karnego. Jeżeli atakuje się katolika, „może zainicjować trudny i złożony proces o ochronę dóbr osobistych".
Dziwi także ocena drugiego incydentu: rozpowszechnianie obrazków Matki Bożej Częstochowskiej z tęczową aureolą między innymi na toaletach i koszach na śmieci. Donald Tusk porównujący symbol ruchu LGBT do tęczy z arcydzieła Hansa Memlinga „Sąd Ostateczny" chyba nie poświęcił wiele czasu na wizytę w gdańskim muzeum, gdyż tęcze te znacznie się różnią. Podobnie jak siedmiokolorowa „zwykła" tęcza różni się od sześciobarwnej tęczy ze sztandarów LGBT.
Wbrew twierdzeniom kolejnego profesora znamię „obrazy uczuć religijnych" jest możliwe do oceny i obiektywnego stosowania. Kto ma czuć się obrażony? Większość komentatorów art. 196 k.k. uważa, że wystarczy jedna osoba, inni autorzy piszą o minimum dwóch. Irytuje zarzut innego prawnika, jakoby osoby wierzące „nie przyjmują tego ze zrozumieniem". „Tego", czyli zmiany kolorów tęczy jako „rodzaju wypowiedzi publicznej i głosu w debacie publicznej". Osoby wierzące doskonale rozumieją, że odwoływanie się do skandalu to żałosna próba przyciągnięcia uwagi słabego „artysty". Szkoda, że nawet Sąd Najwyższy toleruje takie praktyki – kazus podarcia Biblii na koncercie.
Smucą kolejne przypadki ataków na Kościół i symbole religijne. Dowodzą pogłębiającej się słabości uczestników debaty publicznej oraz pseudoartystów.