Nieprawomocna jeszcze kara dziesięciu miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata za niedopełnienie obowiązków przy organizacji lotów do Smoleńska ma wymiar bardziej symboliczny niż rzeczywistej sankcji. Pokazuje jednak opinii publicznej, że funkcjonariusze publiczni mogą ponosić odpowiedzialność karną za swoje błędy i zaniechania, a to w Polsce zdarza się rzadko.
Mur podziałów społecznych i politycznych, który wyrósł między Polakami po 10 kwietnia 2010 roku, sprawił też, że wyrok ten prawdopodobnie nie zadowoli nikogo. Dla jednych będzie herezją podbitego „pisowskiego sądu", innych oburzy zbytnia łagodność „nadzwyczajnej kasty", ponieważ oskarżony nie trafi do więzienia.
Jest natomiast prawdą, że ustne uzasadnienie wyroku wydaje się nie pasować do orzeczonej kary. Powstaje wrażenie dysonansu. Sąd przyznał bowiem, że Tomasz Arabski nie dopełnił ciążących na nim obowiązków wynikających z pełnienia funkcji koordynatora odpowiedzialnego za organizację lotów. Jak zaznaczył, oskarżony wiedział, że w Smoleńsku nie ma lotniska, na którym dopuszczalne byłoby lądowanie samolotu o statusie HEAD, „czym spowodował rzeczywiste niebezpieczeństwo szkody dla interesu publicznego i prywatnego poprzez stworzenie zagrożenia dla bezpiecznego wykorzystania wojskowego specjalnego transportu lotniczego przez prezydenta RP i osoby korzystające z tego transportu". To mocny wywód w kontekście katastrofy, w której zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński z małżonką.
Czytaj też: Tomasz Arabski skazany. Zapowiada apelację