Jednym z najczęściej podnoszonych problemów jest ilość spraw w sądach, niewspółmierna do zasobów kadrowych i możliwości technicznych. Nie przeczę, że warto się zastanawiać jak skłonić Polaków, by mniej się procesowali, a chętniej zawierali ugody. Oprócz tego istnieje problem ogromnej ilości czynności sądowych, które nie wynikają z żadnych sporów. Nie chodzi o postępowania rejestrowe lecz o czynności, które zamiast sądu może wykonywać notariat. Jest ich więcej, ale omówię tylko przyjmowanie oświadczeń spadkowych i stwierdzanie praw do spadku.
Zgodnie z prawem, każdy kto się dowie, że jest powołany do spadku, może w terminie sześciu miesięcy od dowiedzenia się o tym, złożyć oświadczenie o przyjęciu lub odrzuceniu spadku. Prawo nakazuje, aby o każdym takim oświadczeniu poinformować osoby, które dziedziczą wespół z lub w miejsce osoby składającej oświadczenie. Fakt jego złożenia niesie dla tych osób istotne konsekwencje prawne. Jeśli było ono prawnie skuteczne, to osoby te mogą dojść (lub nie ) do dziedziczenia, albo też dziedziczyć w innych udziałach niż gdyby złożono oświadczenie innej treści.
Tak się traci czas
Oświadczenie można złożyć przed sądem lub przed notariuszem. Pierwsza wątpliwość, jaka każdemu się nasuwa to dlaczego można domagać się od sądu, by odebrał oświadczenie, skoro można je złożyć przed notariuszem?
Osobne postępowanie sądowe dotyczące samego tylko odebrania oświadczenia spadkowego to ewidentnie marnotrawstwo publicznego zasobu, jakim jest czas pracy sędziów i referendarzy. Odebranie oświadczenia przez sąd zamiast przez notariusza ma sens tylko gdy dzieje się przy okazji rozprawy o stwierdzenie nabycia spadku. Ale na tym nie koniec. Jeśli oświadczenie złożono przed notariuszem, nie informuje on o tym fakcie innych spadkobierców. Przesyła tylko wypis aktu notarialnego z odpisami aktów stanu cywilnego do sądu i dopiero sąd zajmuje się wysyłaniem informacji. Dlaczego to nie fair? Bo jest to przykład prywatyzacji zysków przy jednoczesnym uspołecznieniu kosztów. W razie odebrania oświadczenia notariusz nie pobiera bowiem opłaty na rzecz sądu, a tylko taksę notarialną, czyli wynagrodzenie na swoją rzecz. Sąd natomiast wykonuje obowiązek informacyjny bez opłaty. Nie dość więc, że sąd wykonuje czynności niemające nic wspólnego z wymierzaniem sprawiedliwości, to na dodatek wykonuje w ten sposób pracę w związku z którą podmiot prywatny pobrał wynagrodzenie.
Kolejny przykład wyręczania notariuszy przez sądy (oczywiście nie z ich winy) to samo stwierdzanie nabycia spadku. Wyłącznym dowodem tego, że się jest spadkobiercą, jest postanowienie sądu o stwierdzeniu nabycia spadku albo akt poświadczenia dziedziczenia sporządzany przez notariusza. Oba dokumenty mają tę samą moc, a wydanie jednego z nich wyklucza sporządzenie drugiego. W obu tych procedurach można uzyskać potwierdzenie praw do spadku wynikających z testamentu, bądź – gdy takiego nie było – z ustawy. W obu należy przedstawić te same dokumenty. W obu osoby zainteresowane muszą zapewnić pod groźbą kary więzienia do ośmiu lat za zeznanie nieprawdy, że nie ma innych osób uprawnionych (czyli że np. zmarły nie miał więcej dzieci) ani nieujawnionych testamentów.
Czy zatem postępowanie sądowe jest tu potrzebne? Owszem. Nie ma alternatywy dla drogi sądowej, jeśli np. zainteresowani spierają się o ważność testamentu, albo gdy testament był ustny. Aktu poświadczenia dziedziczenia nie może też uzyskać osoba niebędąca spadkobiercą, np. wierzyciel, który chce ustalić, kto po śmierci dłużnika odziedziczył jego długi. Wierzyciel może ustalić spadkobierców tylko przed sądem.