[b]Pamiętam, jak w 2005 r. wchodził w życie zmieniony [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr;jsessionid=412BCED8377B85263305311A4576F556?id=70930]kodeks postępowania cywilnego[/link]. Wiele sobie po nim obiecywano, jeśli chodzi o upowszechnienie arbitrażu. Po kilku latach statystyki wpływów spraw do sądów polubownych wydają się mówić jedno: arbitraż to porażka. Czy zgadza się pan z taką tezą?[/b]
Marek Furtek: Ustawodawca w 2005 r. nie chciał uczynić arbitrażu sądownictwem powszechnym. Sąd polubowny nie miał „trafić pod strzechy”. Liczba rozpatrywanych obecnie sporów nie jest porażką. Pod względem ilościowym sądownictwo polubowne zawsze będzie zjawiskiem marginalnym w stosunku do liczby spraw cywilnych czy gospodarczych rozpoznawanych przez sądy powszechne.
[b]Dobrze, ale jak marginalnym? W KIG, w największym takim sądzie, mamy obecnie kilkaset spraw rocznie...[/b]
W najlepszych latach było ich 600 – 700, w gorszych ok. 200. W 2008 r. mieliśmy 260 spraw, w tym roku już przekroczyliśmy tę liczbę. Uważam, że to dobry wynik. Oczywiście to niewiele w porównaniu z 11 mln spraw, które trafiają do sądów powszechnych, ale też nie chodziło o to, aby zbudować konkurencyjny dla nich system. Sądownictwo polubowne jest dopełnieniem, uzupełnieniem państwowego wymiaru sprawiedliwości i spełnia swoją rolę.
[b]Wzrostu liczby spraw w arbitrażu jednak w ostatnich latach nie było...[/b]