Bezrobotni potrzebują nowego systemu

Twierdzi Jerzy Bartnicki, przewodniczący Ogólnopolskiego Konwentu Dyrektorów Powiatowych Urzędów Pracy, dyrektor PUP w Kwidzynie, w rozmowie z Mateuszem Rzemkiem

Aktualizacja: 01.03.2010 03:15 Publikacja: 01.03.2010 02:16

Bezrobotni potrzebują nowego systemu

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[b]Ze strony rządu pojawiają się nowe pomysły na aktywizację bezrobotnych. Mówi się o wyprowadzeniu części zadań związanych z aktywizacją do prywatnych firm. Jak pan ocenia te propozycje?[/b]

[b]Jerzy Bartnicki:[/b] Ten pomysł został przedstawiony na jednej z debat, jakie odbyły się ostatnio w Sejmie. Pomysłodawcy szacują, że taki zabieg będzie kosztował Fundusz Pracy około 500 mln zł rocznie. Już z tego wynika, że ta koncepcja jest droga. Gdyby te pieniądze podzielić między działających obecnie 360 urzędów pracy, to dałoby to ponad 1 mln zł dla każdego z nich. Dla mojego urzędu byłoby to podwojenie budżetu administracyjnego, dzięki czemu można by zapłacić wyższe wynagrodzenia pracownikom, wynająć lepsze pomieszczenia itd. Mielibyśmy większe możliwości. Największą wadą tego pomysłu jest to, że pieniądze na aktywizację przepływają z Funduszu Pracy do urzędów pracy w sposób nieregularny i z dużymi opóźnieniami. Bywały takie lata, kiedy te środki otrzymywaliśmy w czerwcu. Dopóki nie wpłyną one na nasze konta, nie mamy możliwości organizowania przetargów na usługi prywatnych firm szkoleniowych. Już na wstępie widać, że nowy system byłby niewydolny. Pośrednictwo pracy to stosunkowo proste zajęcie i nie trzeba go zlecać prywatnym firmom. Polega to przecież na kontaktowaniu bezrobotnych z przedsiębiorcami szukającymi pracowników. Zajmujemy się tym przez 12 miesięcy w roku, także w okresie, gdy kasa urzędu jest pusta.

[b]Jak pańskim zdaniem powinien wyglądać nowy, skuteczny system promocji zatrudnienia w Polsce?[/b]

Przyznam, że podoba mi się system funkcjonujący w Belgii. Osoby, które są bez pracy, w trudnych warunkach i mają różnego rodzaju życiowe kłopoty, korzystają tam z pomocy społecznej podległej samorządom. Urzędy pracy natomiast są w administracji rządowej i zajmują się wyłącznie organizacją kursów doszkalających dla bezrobotnych i pośrednictwem, tak by szybko znaleźli pracę w swoim lub nowym zawodzie. Taki podział obowiązków między ośrodki pomocy społecznej a urzędy pracy funkcjonuje zresztą w większości europejskich państw. Urzędy pracy nie powinny bowiem rozwiązywać życiowych problemów bezrobotnych, tak jak to się dzieje w Polsce. Bezrobotny powinien być w urzędzie krótko. Od razu po rejestracji dostać kilka ofert zatrudnienia i w zależności od tego, którą wybierze, powinien zostać skierowany od razu do nowego miejsca pracy albo, jeśli jest taka potrzeba, na kurs doszkalający. Niestety, obecnie średnio mam jedną ofertę na 100 bezrobotnych.

[b]Na rynku działa już wiele prywatnych agencji pośrednictwa pracy i dobrze sobie radzą. Dlaczego urzędy pracy nie działają w podobny sposób?[/b]

Prywatne firmy spijają jedynie śmietankę. Zabierają nam najlepszych kandydatów, którym nietrudno znaleźć zatrudnienie. Do urzędów pracy trafia zaś cała reszta, czyli mniej atrakcyjne firmy i kandydaci ze słabszym przygotowaniem. Nierzadko są to osoby od wielu lat niemające zajęcia i przyzwyczajone do korzystania z pomocy społecznej. Zanim będą mogły wrócić do pracy, trzeba im zorganizować spotkania z psychologiem, szkolenia zawodowe. To najtrudniejsza i najmniej efektywna praca, którą musimy wykonać. Tym nie zajmie się żadna prywatna firma.

[b]To dlatego najlepsze firmy szukają kandydatów w prywatnych agencjach zamiast w urzędach pracy?[/b]

Różne przepisy, łącznie z unijnymi, zabraniają nam ujawnienia informacji o kandydacie. Nie mogę więc poinformować przedsiębiorcy, że Iksiński to leń i wcale nie zależy mu na znalezieniu zatrudnienia. Każdy w świetle prawa jest bowiem równy i porządny. Kłopoty zaczynają się, gdy kieruję takich kandydatów do pracy. Po kilku dniach właściciel firmy dzwoni do urzędu z prośbą, aby przysłać mu jednego porządnego pracownika. Wielu osobom, które są zarejestrowane jako bezrobotne, nie zależy bowiem na znalezieniu zajęcia, ale jedynie na ubezpieczeniu zdrowotnym, które przysługuje im po wpisaniu do ewidencji. Prywatne agencje mogą od razu eliminować takie osoby ze swoich rejestrów. Urzędy pracy nie mają takiej możliwości.

[b]Jakie oferty zatrudnienia trafiają najczęściej do urzędów pracy?[/b]

Większość firm, które do nas przychodzą, autentycznie potrzebuje pracowników. Bywa też jednak tak, że przedsiębiorca w ogłoszeniu stawia wymóg, aby kandydat np. znał ormiański. Wiadomo wtedy, że ma już upatrzonego cudzoziemca, którego chce ściągnąć do Polski, potrzebuje jednak potwierdzenia z urzędu pracy, że nie ma takiego kandydata w okolicy. Również zdarza się, że przedsiębiorca szuka pracownika o bardzo wąskiej specjalizacji, którego nie udało mu się znaleźć w inny sposób, a nasza internetowa strona upublicznia tę informację i umożliwia szybkie dotarcie do takiego specjalisty.

[b]Od lat zabiegacie o to, aby urzędy pracy nie płaciły składki na ubezpieczenie zdrowotne bezrobotnych. Dlaczego?[/b]

Szacujemy, że gdyby odebrano urzędom ten obowiązek, z naszych rejestrów zniknęłoby 20 – 50 proc. bezrobotnych. Inną sprawą jest to, że pieniądze na składkę zdrowotną za bezrobotnych są bardzo nieefektywnie zarządzane. Problemem jest także płynność ich przekazywania. Pod koniec zeszłego roku było bardzo nerwowo, bo większość urzędów pracy nie miała już środków na opłacenie składek i tylko umowa z ZUS powstrzymała go od zajmowania kont urzędów i naliczania odsetek od zaległości. Winien jest system, w którym te pieniądze muszą przejść przez osiem kont: z budżetu państwa do Ministerstwa Pracy, później do wojewodów i następnie do starostów, którzy przekazują je do urzędów pracy. My z kolei płacimy składki do ZUS, który przekazuje je do NFZ, dopiero ten płaci szpitalom za opiekę medyczną nad bezrobotnymi. Każdy przelew jest obciążony opłatami, wymaga czasu i ścisłej ewidencji ubezpieczonych. Gdyby budżet płacił bezpośrednio do NFZ, byłoby szybciej i taniej. Myślę, że uzyskane w ten sposób oszczędności pozwoliłyby na objęcie ochroną wszystkich osób, które nie mają tego ubezpieczenia. Odpadłaby wtedy cała papierkowa robota związana z rejestracją bezrobotnych tylko dla ubezpieczenia zdrowotnego.

[b]Jak po likwidacji książeczek zdrowia bezrobotny może udowodnić w szpitalu, że ma prawo do opieki medycznej?[/b]

Mamy z tym nie lada kłopot. Musimy wystawiać im zaświadczenia, że podlegają temu ubezpieczeniu. Obecnie w rejestrze mojego urzędu jest zarejestrowanych 4,3 tys. bezrobotnych. Jeśli zacznie się epidemia grypy, to za chwilę ustawi się dzika kolejka po te zaświadczenia. Jest to też bardzo kosztowne. Nie chodzi tylko o kilka tysięcy stron papieru, które musimy wydrukować, ale także o czas urzędników, którzy muszą się skupić wyłącznie na ich wystawianiu. System aktywizacji bezrobotnych rozbudowuje się ostatnio o kolejne biurokratyczne obowiązki, powodujące, że robi się on coraz droższy i mniej efektywny. Nikt nie analizuje, czy zmiany związane z likwidacją książeczek zdrowia są opłacalne, czy też nie. Wyliczyliśmy ostatnio, że nasz urząd zużywa rocznie około 270 tys. arkuszy papieru formatu A4 na wystawianie różnego rodzaju zaświadczeń dla bezrobotnych, decyzji czy wniosków o dofinansowanie itd. Większą ich część, zgodnie z przepisami, musimy przechowywać do 50 lat. Obawiam się, że niedługo nasze archiwum przerośnie rozmiarami resztę urzędu.

[b]W urzędach rejestruje się mnóstwo absolwentów. Dlaczego mają oni kłopoty ze znalezieniem pracy?[/b]

Problemem jest system oświaty. Choć Ministerstwo Edukacji zapowiada reformę, ciągle niezrealizowane pozostają nasze postulaty. Chodzi o to, że w żadnej szkole zawodowej czy technicznej nie uczy się podstawowych zasad wynikających z kodeksu pracy. Młody człowiek, który kończy edukację, powinien wiedzieć, że musi pracować osiem godzin dziennie, ma prawo do urlopu itd. Z tego, co słyszę od młodych osób z pierwszymi doświadczeniami zawodowymi, ten przedmiot z pewnością by im się przydał. Często bywa też, że do urzędu przychodzi absolwent z dyplomem elektryka, któremu szkoła nie zapewniła wyrobienia odpowiednich certyfikatów, a bez nich nie ma co myśleć o pracy w zawodzie. Podobnie jest ze świeżo upieczonymi cukiernikami, którzy podczas nauki nie zdobędą zaświadczenia o spełnianiu podstawowych wymagań sanitarnych do pracy z żywnością. Szczytem wszystkiego są absolwenci techników samochodowych, którzy nie mają prawa jazdy. Jako pracownicy warsztatu nie mogą nawet przestawić auta stojącego na placu. Zresztą każdy absolwent szkoły średniej powinien mieć prawo jazdy. Obecnie to podstawowa umiejętność wymagana na rynku pracy.

[b]Jeśli nie w szkole, to jak młodzi ludzie mogą zdobyć prawo jazdy czy wymagane certyfikaty?[/b]

Jeśli nie stać ich na to, by zdobyć uprawnienia samodzielnie, muszą się zarejestrować jako bezrobotni. Dostaną skierowanie na szkolenie. Urząd pracy finansuje nie tylko kurs, ale także wszystkie opłaty związane z egzaminem i wydaniem odpowiedniego dokumentu potrzebnego takiej osobie do pracy. Tyle że cała ta procedura kosztuje trzy razy drożej niż sam kurs. Myślę, że szkoły mogłyby to załatwić znacznie taniej.

[b]Często osoby, które rejestrują się jako bezrobotne i występują do urzędu pracy o dotację na założenie firmy, narzekają na przesadną drobiazgowość urzędów.[/b]

Proszę pamiętać, że chodzi tu o kwotę ponad 18 tys. zł. Musimy sprawdzić osobę, która stara się o te pieniądze – czy jest wiarygodna i czy jej pomysł na biznes ma szanse powodzenia. Nie jesteśmy instytucją charytatywną. Poza tym uważam, że jeśli taka osoba nie poradzi sobie z załatwieniem spraw w urzędzie pracy, to tym bardziej nie powinna zakładać działalności gospodarczej, bo nie poradzi sobie ze znacznie większą biurokracją panującą w ZUS i urzędach skarbowych.

[b]Ze strony rządu pojawiają się nowe pomysły na aktywizację bezrobotnych. Mówi się o wyprowadzeniu części zadań związanych z aktywizacją do prywatnych firm. Jak pan ocenia te propozycje?[/b]

[b]Jerzy Bartnicki:[/b] Ten pomysł został przedstawiony na jednej z debat, jakie odbyły się ostatnio w Sejmie. Pomysłodawcy szacują, że taki zabieg będzie kosztował Fundusz Pracy około 500 mln zł rocznie. Już z tego wynika, że ta koncepcja jest droga. Gdyby te pieniądze podzielić między działających obecnie 360 urzędów pracy, to dałoby to ponad 1 mln zł dla każdego z nich. Dla mojego urzędu byłoby to podwojenie budżetu administracyjnego, dzięki czemu można by zapłacić wyższe wynagrodzenia pracownikom, wynająć lepsze pomieszczenia itd. Mielibyśmy większe możliwości. Największą wadą tego pomysłu jest to, że pieniądze na aktywizację przepływają z Funduszu Pracy do urzędów pracy w sposób nieregularny i z dużymi opóźnieniami. Bywały takie lata, kiedy te środki otrzymywaliśmy w czerwcu. Dopóki nie wpłyną one na nasze konta, nie mamy możliwości organizowania przetargów na usługi prywatnych firm szkoleniowych. Już na wstępie widać, że nowy system byłby niewydolny. Pośrednictwo pracy to stosunkowo proste zajęcie i nie trzeba go zlecać prywatnym firmom. Polega to przecież na kontaktowaniu bezrobotnych z przedsiębiorcami szukającymi pracowników. Zajmujemy się tym przez 12 miesięcy w roku, także w okresie, gdy kasa urzędu jest pusta.

Pozostało 84% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Podatkowe łady i niełady. Bez katastrofy i bez komfortu"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi