Teraz inspekcja sanitarna musi wykazać,  że sprzedawane w sklepach substancje rzeczywiście były niebezpieczne dla zdrowia i życia.

Sytuacja sklepów z dopalaczami jednak na razie się nie zmienia, gdyż w mocy pozostaje ogólna decyzja mówiąca o zamknięciu wszystkich tych placówek.

Sprawa może mieć jednak poważne konsekwencje, jeżeli Inspekcji nie uda się wykazać, że dopalacze są niebezpieczne. Wtedy bowiem również ogólne zakazy wobec konkretnego przedsiębiorcy przestaną mieć znaczenie. Mogłoby to wywołać falę procesów wytaczanych państwu przez właścicieli sklepów, domagających się odszkodowań za utracone korzyści.

Teraz w sprawie prawdopodobnie wypowie się Naczelny Sąd Administracyjny. Niewątpliwie jednak poniedziałkowy wyrok jest poważnym ostrzeżeniem dla administracji rządowej i premiera Donalda Tuska. I ostrzeżeniem, że podejmując ryzykowną decyzję (nawet i najsłuszniejszą), za której konsekwencje może zapłacić budżet państwa, lepiej kierować się zimną kalkulacją, popartą solidnymi analizami prawnymi, niż piarem. A w sprawie dopalaczy, jak i później w sprawie zamykania stadionów, piaru było co niemiara.

Słynna deklaracja Tuska – "Będziemy działali na granicy prawa, ale w jego ramach, żeby handlarzy dopalaczy dopaść" – wprawiła wielu prawników w osłupienie. Medialny show i wizerunek nieugiętego premiera szeryfa niewątpliwie robią wrażenie na opinii publicznej. Do czasu, kiedy ktoś wystawi za to rachunek.