Wielu ekspertów, których wypowiedzi przytacza „Rz" (z 16 – 17 czerwca), zgadza się, że fakt, iż „politycy pouczają sędziów", jest czymś nagannym. Skrajne stanowisko zajmuje karnista, prof. Piotr Winczorek, który w przywołanym artykule radził, by w tych sprawach bardziej zaufać sądom niż politykom. Chyba że posłowie i ministrowie chcą zmienić prawo i sami wydawać wyroki. Wtedy proszę bardzo.
Ale może w takim razie lepiej już oddać wymierzanie sprawiedliwości tłumom i sprawców przestępstw po prostu kamienować.
Takie porównanie zmierza do zamknięcia dyskusji wokół ważnej kwestii, jaką jest relacja między opinią publiczną a sędziami.
W Polsce utarło się niefortunne powiedzenie, że „wyroków niezawisłego sądu się nie komentuje".
W komentarzu do całej sprawy wygłosił je niedawno nawet premier Donald Tusk. W odróżnieniu od władzy ustawodawczej i wykonawczej, sądom nie bez powodu przyznano szeroki zakres niezależności przy stosunkowo ograniczonej kontroli zewnętrznej. Trzeba jednak pamiętać, że sędziowie pozostają funkcjonariuszami publicznymi i także sprawują swoją władzę w imieniu narodu. Czy wyrażający opinię, że „wyroków sądu się nie komentuje" nie odmówią nam wkrótce prawa do komentowania decyzji rządu lub ustaw wychodzących spod ręki parlamentarzystów? Tak pojmowany szacunek do autorytetu władzy charakteryzuje państwa demokratyczne tylko z nazwy.