O tym, że państwo nie oszczędza przedsiębiorców napisano już całe tomy, jednak jest jedna grupa, która cierpi szczególnie. To najmniejsze firmy, które mogłoby się wydawać powinny być traktowane z taryfą ulgową. Ale, nic z tych rzeczy- mamy przecież równouprawnienie- twierdzi państwo, nakładając na nie takie same obowiązki jak na wielkie, zamożne koncerny.
W efekcie nieszczęśnik, który założy własną firmę i jeszcze przyjdzie mu do głowy zatrudnić pracownika musi przygotować się na wiele wyrzeczeń. Na czas których warto zawiesić działalność na kilka tygodni, bo na prowadzenie biznesu pewnie nie starczy czasu.
Szkolenie bhp, wdrożenie procedury przeciwpożarowej w pokoju, w którym znajduje się firma i wyznaczenie osoby odpowiedzialnej za ewakuacje ( po przeszkoleniu przez inspektora), badania lekarskie i dziesiątki kartek papieru do różnych inspektoratów i urzędów. To dopiero początek, a później choćby narzucone przez UE wymagania dotyczące ochrony środowiska i sprawozdawczość z liczby puszek zużytego toneru, baterii itp.
To dzieje się naprawdę i to pod groźbą wysokich mandatów. To rzeczywistość w której na co dzień żyje 2 miliony firm.
I tak się kręci. A paradoks polega na tym, że rząd odkąd sięgam pamięcią prowadzi szeroką akcje propagandową ulżenia przedsiębiorcom pod nazwą „deregulacja". Były już różnorakie pakiety Szajnfelda, małe i duże okienka ułatwiające prowadzenie biznesu i nic.