Ileż to razy w czasie studiów prawniczym łamałem sobie głowę, zastanawiając się, na czym in concreto może polegać znikomy stopień społecznej szkodliwości czynu, na czym może polegać przypadek, kiedy czyn wyczerpuje wszystkie znamiona przestępstwa, a jednak nim nie jest z uwagi na znikomość, a może nawet brak społecznej szkodliwości. A dokładniej wtedy jeszcze zastanawiałem się, na czym polega znikomy stopień społecznego niebezpieczeństwa czynu, owa społeczna szkodliwość czynu jest albowiem „pociotką" jego społecznego niebezpieczeństwa. To taka resztówka po socrealistycznej, materialnej definicji przestępstwa, z którą najwyraźniej trudno się rozstać. Makarewiczowski kk z 1932 r. nie znał ani społecznej szkodliwość, ani społecznego niebezpieczeństwo czynu i nikt z ówczesnych prawników nie odczuwał potrzeby wprowadzania któregokolwiek z tych pojęć do polskiego prawa karnego, aż do 1949 r., kiedy to polskie prawo karne przechodziło lewicową transformację.
Wtedy, w czasie studiów wyobraźnia moja była zbyt uboga, aby pokusić się o skonstruowanie takiego przypadku, który wyczerpywałby znikomość społecznego niebezpieczeństwa czynu. Pomijam tu oczywiście polityczne zastosowanie braku czy też znikomości społecznego niebezpieczeństwa czynu w rewizjach nadzwyczajnych wnoszonych wobec wyroków zapadłych w stanie wojennym. Później natomiast sprawy poważniejsze spowodowały, że zagadnienie znikomości społecznego niebezpieczeństwa vel szkodliwości czynu poszły w niepamięć.
Aż wreszcie doznałem olśnienia, oto bowiem na szklanym ekranie zamiast meczu mogłem zobaczyć, na czym może polegać znikoma społeczna szkodliwość czynu. Mam oczywiście na myśli tę zabawną scenę, na murawie Stadionu Narodowego w Warszawie, kiedy to wdarli się na nią Adam z Mariuszem i prawdopodobnie chcieli zmierzyć się, kto pierwszy przebiegnie długość boiska.
Sąd uznał ich winnymi popełnienia czynu z art. 60. Ustawy z 20 marca 2009 r. o bezpieczeństwie imprez masowych. Stosując warunkowe umorzenie postępowania, sąd uznał, że społeczna szkodliwość czynu nie jest znaczna, bo taki jej stopień jest jedną z przesłanek zastosowania tej instytucji probacyjnej.
Ja uważam inaczej, uważam, że nie tylko społeczna szkodliwość tego czynu nie była znaczna, ale że była znikoma albo też w ogóle jej nie było, a zatem nie należało wobec sprawców tego zabawnego happeningu boiskowego stosować art.66 § k.k., ale art., 1 § 2 k.k. i całą sprawę umorzyć na podstawie art. 17 § 1 pkt 3) kpk. Czyn sprawców wyczerpywał wszelkie znamiona przestępstwa stadionowego, ale przestępności czynu nie było z uwagi na co najmniej znikomy stopień społecznej szkodliwości czynu. No bo jakaż mogła być społeczna szkodliwość, kiedy powszechnie wiadomo było i nad Tamizą, i nad Wisłą, że mecz się nie odbędzie z powodu stanu boiska. Impreza sportowa miała się odbyć, ale się nie odbyła – zawodników ani arbitrów na boisku nie było... Co sąd tu powinien brać pod uwagę: rodzaj i charakter naruszonego dobra, rozmiary wyrządzonej lub grożącej szkody, sposób i okoliczności popełnienia czynu, wagę naruszonych przez sprawcę obowiązków, jak również postać zamiaru, motywację sprawcy, rodzaj naruszonych reguł ostrożności i stopień ich naruszenia. Przebieg imprezy sportowej jako dobro prawne nie został zakłócony, bo i tak nie miała ona się odbyć, bo boisko zamieniło się w sadzawkę, sposób i okoliczności czynu – one były takie, że wzbudziły wesołość wśród obecnych na Stadionie Narodowym i wśród kibiców przed telewizorami, co było zgodne z zamiarem i motywacją czynu Adama i Mariusza i w zasadzie były jedynym wesołym akcentem tamtego wieczoru, żadna szkoda wyrządzona nie została ani też nie mogła powstać. Jedyne, co można im zarzucić, to naruszenie przez sprawców obowiązków kibica – przebywania w wyznaczonym na bilecie sektorze i miejscu – i poza tym w tym happeningu boiskowym trudno było dopatrzeć się czegoś nagannego, a to sprawia, że jego społeczna znikomość była co najwyżej znikoma.