Można powiedzieć: sam sobie winien. Długi i mandaty trzeba płacić, a sprawiedliwość musi być nieuchronna. I tym zamknąć sprawę.

Czy jednak na pewno chcemy żyć w państwie, w którym za kilkaset złotych  można trafić do celi z kryminalistami? Są przecież inne skuteczne metody egzekucji mandatowego długu, np. zajęcie pensji,  nadpłaty podatku. Co chce w końcu osiągnąć popisujący się taką surowością sąd, a właściwie sądy, gdyż wsadzanie  za kraty  za drobny dług staje się już czymś powszechnym?  Potwierdza to policja.

W ten sposób dochodzi do  brutalizacji  naszego życia. Nie jest bowiem niezbędna   izolacja takiego człowieka przez blisko tydzień, w miejscu przeznaczonych dla przestępców. Chyba że obcowanie z nimi ma być  swoistą  resocjalizacją.  Tyle że jest jeszcze trauma rodziny, zwłaszcza dzieci, których tata, na ich oczach zabierany przez policję, trafia do celi, ostracyzm  w miejscu zamieszkania, pracy. Czy pomyślał o tym sąd i wkalkulował te sankcje w wymierzoną karę?

Sądowi zabrakło nie tylko humanistycznej mądrości, ale też umiejętności rachowania.   Sens   ekonomiczny takiej kary jest żaden. Koszty całej operacji wielokrotnie bowiem przekraczają wysokość mandatu. Zatrzymanie, konwojowanie, biurokratyczne procedury, kompleksowe badania lekarskie, wreszcie cena samego pobytu w celi będzie kosztowała  nas, podatników, ponad 2 tys. zł.

Od sędziów oczekujemy oprócz sprawiedliwych wyroków również mądrości i roztropności. Gdy jej  zaczyna brakować, budzą się upiory.