W sprawie ustaw o związkach partnerskich nie ma potrzeby zaklinać rzeczywistości stawianiem sprawy tak, że nie jest to prawo dotyczące par homoseksualnych. Nie tylko, ale przepisy te w dużej mierze dotyczą homoseksualistów. Gdyby bowiem nie osoby pozostające w związkach homoseksualnych, nie powstałoby żadne prawo o związkach partnerskich.
Cel: równość wobec prawa
Publicystyka prawna dotycząca praw homoseksualistów obarczona jest błędem w obszarze definicji. Dopóki bowiem prawnicy wypowiadający się o prawach par homoseksualnych posługiwać się będą przy okazji ich charakteryzowania pojęciami takimi jak „przypadłość", „inność", a nawet „mniejszość", dopóty ich opinie nie będą dotykać istoty rzeczy, tj. równości wobec prawa. Skoro bowiem traktujemy homoseksualistów jak odmienną mniejszość, to wówczas automatycznie dokonujemy wykładni przepisów w kontekście celowości uprzywilejowania tej mniejszości. Chodzi tu bowiem nie o nadanie dodatkowych uprawnień dalej idących, niż ma je większość, lecz o równość praw. Powyżej opisany błąd prowadzi do forsowania opinii z konkluzją o braku potrzeby wprowadzania do systemu prawa ustaw o związkach partnerskich. Oparte są one bowiem na założeniu, że projektowane w nich przepisy zmierzają do uprzywilejowania grup społecznych, a nie ich zrównania w dostępie do przywilejów obywatelskich.
Gdy natomiast interpretator dojdzie do wniosku, że funkcjonalnością ustaw o związkach partnerskich nie jest uprzywilejowanie grup społecznych, lecz zrównanie praw przysługujących wszystkich obywatelom, wówczas wykładnia przepisów dotyczących związków partnerskich – jako niezbędnych w świetle konstytucyjnej zasady równości wobec prawa oraz państwa jako dobra wspólnego – przyjdzie łatwo. Celem bowiem prawa o związkach partnerskich jest zrównanie obywateli w dostępie do praw, z których część obywateli nie chce (konkubenci heteroseksualni) lub nie może (konkubenci homoseksualni) korzystać, nie zaś ich uprzywilejowanie.
Nie ma zagrożeń
Błędna jest teza, że omawiane ustawy pozostawać mogą w niezgodzie z art. 18 konstytucji. W przytoczonej normie konstytucyjnej mowa jest o małżeństwie – jako związku kobiety i mężczyzny – które podlega ochronie i opiece państwa. Zrównanie w niektórych udogodnieniach małżeństw oraz par konkubenckich nie daje podstaw do stwierdzenia, że w ten sposób zagrożona jest instytucja małżeństwa. Wszak omawiane projekty ustaw w żadnym ich punkcie nie przewidują zwiększenia praw konkubentów względem małżonków. Nie dostrzegam też zachwiania aksjologicznej przewagi małżeństwa nad związkiem partnerskim, małżeństwo bowiem nadal będzie korzystać ze zwiększonej ochrony i opieki państwa, a jej zakres i treść zależy od władzy ustawodawczej i wykonawczej, która poprzez wsparcie, także materialne, zapewnić ma możliwości rozwoju dla małżeństw. Nie przeczą temu przepisy tworzące pewne udogodnienia dla osób pozostających w konkubinatach. Należy też pamiętać, że omawianą nadrzędność małżeństwa kreują przepisy kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, a ich symbolem pozostaje uroczysty charakter zawarcia związku małżeńskiego.
Zagrożeniem dla małżeństwa nie może być związek partnerski homoseksualistów, ponieważ z racji tego, że nie jest to związek kobiety i mężczyzny, per se nie mogą oni małżeństwa zawrzeć. W ekspertyzie SN problem tej dyskryminacji został dostrzeżony, aczkolwiek nierozwiązany, ponieważ SN stwierdził, że „jeżeli (osoba homoseksualna) nie chce (nie może) podjąć decyzji o zawarciu małżeństwa, jej wybór ogranicza się do rezygnacji z życia rodzinnego (co jest bardzo trudne i zwykle bywa źródłem cierpienia) albo pozostawania w związku, którego ramy nie mogą zostać sformalizowane mimo pragnień zainteresowanych". Z powyższego wynika, że sędziowie godzą się na to wykluczenie, jednakowoż nie widzą oni możliwości złamania status quo. Oczywiste jest przy tym, że zapobieżenie owej dyskryminacji wyczerpywałoby nakazy określone w art. 32 oraz pozostawałoby w zgodzie z art. 1 konstytucji.