To wywołało wściekłą furię komentatorów z mediów głównego nurtu i ich dyżurnych ekspertów, bo oto wygodny spór z opluwaną doktryną Kościoła przeniósł się na zupełnie inny obszar - nauki.
Spłycanie tego sporu mało inteligentymi wywodami o segregacji dzieci w szkolnych ławkach, emocjonalymi wypowiedziami, czy listami rozhisteryzowanych ojców już tego nie zmieni.
Problem w świecie nauki z in vitro bowiem istnieje. O zagrożeniach, braku precyzyjnych badań, analiz skutków - zaczynają coraz głośniej mówić również polscy naukowcy, genetycy. W świetle dzisiejszej wiedzy naukowej, chociaż słabo upowszechnionej, bezsporne wydaje się zwiększone ryzyko zapadalności dzieci poczętych in vitro na określone, rzadkie choroby, będące konsekwencją sztucznego zapłodnienia.
Potwierdzają to badania i statystyki m.in. z Dani, Holandii, Finlandii czy Kanady. Dyskusja na ten temat, którą wywołał bezwzględnie atakowany przez ostatnie dni ksiądz, wreszcie się rozpoczęła. Branża in vitro to szybko rozwijający się i dochodowy biznes, który już dziś szacowany jest na setki miliardów dolarów. Debata o zagrożeniach jest dla klinik niewątpliwie psuciem rynku.
To się musi jednak zmienić. Rodzicom, którzy myślą o in vitro, należy się rzetelna informacja, z jakim potencjalnym ryzykiem wiąże się ich decyzja. Skwitowanie sprawy stwierdzeniem, że nie ma problemu oraz kolorowy folder reklamowy dobrze prosperującej kliniki nie mogą być jedyną odpowiedzią na wątpliwości.