Społeczna skala warszawskiego referendum zmusza do refleksji. Czy możemy o nim zapomnieć i nasuwające się wnioski spokojnie schować pod dywan? Czy niczego się nie nauczyliśmy? Uważam, że z tego wydarzenia trzeba wyciągnąć lekcje. Nie można od tego uciekać, bo w ten sposób będziemy działać wbrew naszym wspólnym interesom, psując państwo i psując nasze obyczaje.
Dlatego chcę przedstawić tu słabości naszego życia publicznego, wykazane przez referendum. Przedstawiam je po to, aby wspólnie zastanowić się, co trzeba naprawić. Jest więc oczywiste, że koncentruję się na sprawach, które oceniam negatywnie. Żeby jednak właściwie wykorzystać nabyte doświadczenia, trzeba być szczerym. To nie czas i miejsce, aby osłaniać problemy nic niemówiącymi eufemizmami. Ale to zmusza to pewnej brutalności. Z góry wszystkich przepraszam, którzy mogą się poczuć dotknięci. Nie jest moim zamiarem nikogo oskarżać ani obrażać, ale dla dobra sprawy musimy nazywać rzeczy po imieniu. W naszym własnym, wspólnym interesie.
Sposób rządzenia miastem
Pierwszą lekcją jest to, że bez komunikacji ze społeczeństwem nie można rządzić miastem. Gdyby tej komunikacji w Warszawie nie zabrakło, nie byłoby referendum. Pani prezydent kiedyś stwierdziła, że nie chce być celebrytką i będzie zarządzać miastem ze swego biura. To cenna deklaracja, bo pchanie się polityków „na szkło", podlizywanie się publiczności i pokrywanie swego nieróbstwa przecinaniem wstęg bardzo ludzi denerwuje. Pani prezydent wykazała swoje wielkie umiejętności zarządzania. Warszawa naprawdę się zmienia i to jest jej wielka zasługa.
Ale sposób pracy dyrektora banku jest inny niż prezydenta miasta. Bankowiec odpowiada przed radą nadzorczą i do tego wystarczą spotkania w małej salce. Prezydent odpowiada przed mieszkańcami, którzy go wybrali, i musi zaistnieć w przestrzeni publicznej. Musi wyborcom zdawać sprawę ze swych działań i pytać się o aprobatę zamierzeń. Musi potwierdzać, że reprezentuje interesy mieszkańców i zabiegać o ich zaufanie. A to wymaga stworzenia efektywnego systemu komunikacji ze społeczeństwem. Bez tego rządzić się nie da. Trzeba więc być trochę celebrytką.
Dla zdobycia zaufania trzeba stworzyć stały przepływ informacji. Nie rozumiem, dlaczego ratusz tak skrzętnie ukrywa plany Świętokrzyskiej czy placu Defilad? Dlaczego o rondach na Kopernika dowiadujemy się dopiero, gdy je budują? Dyskusja o podstawowych inwestycjach wciągnęłaby w nią mieszkańców, którzy poczuliby się współgospodarzami. Takie debaty wcale nie muszą utrudniać decyzji. Trzeba je po prostu dobrze zorganizować. I chęci.