Taką diagnozę stawia jednak konwencja, którą zajmował się wczoraj Sejm. Dokumenformalnie ma na celu zobligowanie państw stron do przyjęcia kompleksowych rozwiązań zarówno w polityce karnej, jak i społecznej w celu wyeliminowania dyskryminacji i przemocy wobec pań. Zaleca także promowanie równości  między kobietami a mężczyznami.

To słuszne idee. Niestety konwencja o przeciwdziałaniu przemocy jest mocno skażona ideologią, która relacje społeczne diagnozuje bardzo powierzchownie i mocno zakrzywia rzeczywistość. Odrzuca ugruntowane i społecznie akceptowane wartości, bo w nich upatruje źródła zła. Usiłuje wprowadzić do polskiego porządku prawnego nową siatkę pojęciową, m.in. płeć kulturową, która w konwencji jest definicją kluczem. A raczej ideologicznym wytrychem. Bo tak wypadałoby określić założenie przez autorów dokumentu, że wiele cech „kobiecych" i „męskich" wynika nie z różnic biologicznych, ale z ról płciowych i stereotypów przypisanych kobietom i mężczyznom przez społeczeństwo ?i kulturę, kobiety zaś są ofiarami instytucjonalnie utrwalonej męskiej dominacji w społeczeństwie ?i kulturze.

Każde państwo, które przyjmuje tę konwencję, staje się niejako zakładnikiem przesłania, jakie ona niesie. Zobowiązuje się do promowania takiej właśnie fałszywej wizji świata ?w szkołach czy mediach, ?a także tworzenia licznych bliżej nieokreślonych struktur i agend finansowanych za pieniądze podatników.

Założenia konwencji, wrogie wobec tradycyjnego modelu rodziny, są obce naszej kulturze i u wielu Polaków muszą budzić uzasadniony sprzeciw. Warto jednak pamiętać, że nie jest to sprzeciw wobec ochrony kobiet przed przemocą, ale wobec motywowanej skrajną ideologią inżynierii społecznej.