Wrocławski sąd skazał wczoraj ?19 osób oskarżonych o zakłócenie wykładu prof. Zygmunta Baumana. Siedem z nich ma trafić do aresztu na ?20 do 30 dni, pozostałe muszą zapłacić grzywny.
Przypomnijmy: w czerwcu ubiegłego roku na Uniwersytecie Wrocławskim znany socjolog, który po wojnie był pracownikiem komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, mówił m.in. na temat obecnej sytuacji lewicy. Grupa młodych ludzi przerwała jego wystąpienie gwizdami i okrzykami: „Precz z komuną!", „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!", „Dutkiewicz, kogo zapraszasz?". Protestujących usunęła policja.
Wymierzona wczoraj przez sąd we Wrocławiu kara jest uderzająco surowa, ale szokuje też uzasadnienie sędziego Pawła Chodkowskiego. Stwierdził on bowiem, iż „ideowe wybory Zygmunta Baumana dokonane w latach 1945–1953 tak krytycznie oceniane przez oskarżonych nie dają żadnej legitymacji do kreowania nienawiści wobec tych, których postaw i wyborów oni nie akceptują". ?I dodał, że tylko taki wyrok „pozwoli na osiągnięcie celów prewencyjnych".
Na usta ciśnie się parę podstawowych pytań. Czy rzeczywiście osoby, które zakłóciły wykład dawnego stalinowskiego oprawcy, zasługują na ukaranie za „kreowanie nienawiści"? I o jakie „cele prewencyjne" chodziło sędziemu? Czyżby za pomocą aresztu chciał wychować protestujących?
Ależ nie mamy w tym przypadku do czynienia z osobami, które trzeba wychowywać, ale z ludźmi głęboko ideowymi, którzy – podejmując swój protest – ani nie naruszyli niczyjej nietykalności osobistej, ani nie zniszczyli mienia. Ich motywacja była par excellence polityczna, a nie kryminalna. Jeśli więc teraz trafią do więziennej celi, to z czystym sumieniem będziemy mogli nazwać ich więźniami politycznymi.