Mark Twain powiedział kiedyś coś, co i tak w tamtych czasach specjalnie odkrywcze nie było: „Są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki". Uniwersalność tego spostrzeżenia można bez ograniczeń potwierdzać. Statystyka sądowa wyjątkiem od tej zasady nie jest, a w dobie postrzegania wymiaru sprawiedliwości przez pryzmat li tylko efektów rozmaitych badań statystycznych rośnie potrzeba rozwiania kilku przynajmniej mitów, które w przestrzeni publicznej z powodzeniem funkcjonują. Ponieważ zawsze najlepiej rozmawiać o konkrecie, dobrym przykładem będzie wpływ owej rzeczywistości statystycznej (a właściwie jego wycinka w postaci pojęcia „sprawy") na procesy związane z odtwarzaniem kilkudziesięciu sądów zlikwidowanych w ramach sławetnej „reformy Gowina". Tę operację ma przeprowadzić najpóźniej do 15 stycznia 2015 r. kolejny minister sprawiedliwości – w wykonaniu art. 2 ustawy z 14 marca 2014 r. o zmianie ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych, która całkiem niedawno, bo 15 lipca, weszła w życie.
Chocholi taniec ministrów
Krótko tylko przypomnę protesty środowisk lokalnych oraz środowiska sędziowskiego przeciwko reformie Gowina w proponowanym kształcie, a także wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 27 marca 2013 r., K 27/12, który nie dopatrzył się niezgodności z konstytucją swobody ministra sprawiedliwości w kształtowaniu sieci sądowniczej.
Wspomnę losy obywatelskiego projektu ustawy mającej w tej formie ukształtować sieć sądowniczą, by wreszcie znaleźć swój finał w prezydenckim projekcie ustawy, przedstawianym jako kompromis między stanowiskiem ministra sprawiedliwości sprzeciwiającego się ograniczeniom jego kompetencji do kreowania sieci sądowniczej a stanowiskiem prezentowanym m.in. przez środowisko sędziowskie, część ugrupowań politycznych oraz Krajową Radę Sądownictwa. Te oczekiwały, że kształtowanie sieci sądowniczej będzie domeną parlamentu i odbywać się będzie na poziomie ustawowym. Kompromis ów miał polegać na tym, że w prawie o ustroju sądów powszechnych (dalej: u.s.p.) znajdą się przesłanki znoszenia dotychczasowych lub tworzenia nowych sądów.
W ten sposób starano się pogodzić oczekiwania ministra sprawiedliwości, że możliwe będzie elastyczne kształtowanie sieci sądowniczej dostosowanej do zmieniającej się szybko rzeczywistości, z oczekiwaniami pozostałych wskazanych podmiotów, że zostaną wreszcie zakreślone ramy, w jakich minister sprawiedliwości może się w tej kwestii poruszać. Tym samym miał się zakończyć chocholi taniec kolejnych ministrów, którzy bądź to stawiali na duże sądy, by uzyskać efekt synergii, bądź też, tłumacząc to np. bliskością sądu do obywatela, tworzyli małe i niewydolne, w których dłuższa nieobecność jednego czy dwu sędziów paraliżowała działalność całej jednostki. Efektem jest sieć sądownicza, której nie da się nazwać przemyślaną i racjonalnie zorganizowaną.
Między musieć a móc
Powyższe założenia znalazły odzwierciedlenie w uzasadnieniu projektu ustawy, w którym m.in. stwierdza się: „Przedłożona nowelizacja przewiduje rozwiązanie racjonalne: pozostawia ministrowi sprawiedliwości kompetencje do tworzenia i znoszenia sądów, ale jednocześnie wprowadza precyzyjne kryteria, na których minister powinien się opierać, decydując o tworzeniu lub znoszeniu sądu. Zmiana wynika z analizy dotychczasowych doświadczeń oraz sygnałów płynących z różnych środowisk, które wskazują, że obecny sposób konsultowania zmian w strukturze sądów jest niewystarczający do osiągnięcia porozumienia w tej kwestii. Wprowadzenie do ustawy obiektywnych przesłanek tworzenia i znoszenia sądów, związanych z kryterium ludnościowym i kryterium ilości rozpatrywanych spraw, zagwarantuje stosowanie przez ministra sprawiedliwości jednakowych dla wszystkich kryteriów i ograniczy swobodę decyzji. Jednocześnie pozwoli na zracjonalizowanie tego procesu i da możliwość realnej oceny potrzebnych zmian w strukturze sądów na podstawie weryfikowalnych kryteriów".