Molier już w 1670 r. napisał: „U licha! już przeszło 40 lat mówię prozą, nic o tym nie wiedząc" („Mieszczanin szlachcicem"). By przenieść jego przesłanie na grunt współczesny i prawniczy, można by sparafrazować: u licha, od dawna mówię niezrozumiałym żargonem prawniczym, nic o tym nie wiedząc. Nie mogę się zaliczyć do ignorantów żargonu prawniczego, ba, czasami go – nieświadomie – używam w felietonach. Nieświadomie, bo jestem przeciwnikiem przekazywania bełkotu prawniczego niezrozumiałego dla większości odbiorców.
Refleksja ta wraca do mnie za każdym razem, gdy czytam tekst, który mimo wykształcenia prawniczego i wielu lat praktyki nawet dla mnie jest trudny do zrozumienia, a czasami wręcz niezrozumiały. Jeśli wywód – często dotyczący bardzo poważnych spraw – jest tak napisany, że przedstawione kwestie stają się niezrozumiałe nawet dla mnie bez sięgania po fachową literaturę, to jak może być zrozumiały dla osób bez wykształcenia prawniczego? Tekst kierowany do ogółu społeczeństwa musi być zrozumiały dla większości odbiorców. Truizmem jest stwierdzenie, że takiego efektu nigdy się nie osiągnie, ale trzeba się starać.
Co autor miał na myśli
Ostatnio przeczytałem opinię o prawie konstytucyjnym, przygotowaną przez profesora nadzwyczajnego nauk politycznych na zlecenie Biura Analiz Sejmowych (czy mało jest w Polsce autorytetów z wykształceniem prawniczym, by sięgać po politologa?). Już po drugim akapicie stwierdziłem, że tekst ten dla większości niespecjalistów będzie niezrozumiały. Dodam, że opinia dotyczyła Trybunału Konstytucyjnego, czyli – jakkolwiek na to patrzeć – zagadnienia skomplikowanego, kontrowersyjnego i upolitycznionego. Do kogo autor ją kierował? Do posłów Sejmu, którzy z reguły nie mają bladego pojęcia o żargonie prawie prawniczym, w jakim opinia ta jest napisana. W Sejmie jest tylko 49 posłów-prawników, a 195 posłów-nowicjuszy. (W Senacie – dziewięciu prawników). Posłowie są zaprzysiężeni od kilku miesięcy i nie mają doświadczenia w czytaniu naukowej sieczki, którą im eksperci często serwują.
Prawnicze prawa Murphy'ego
By nie być gołosłownym: widzę posłów czytających: „określenie składu kwantytatywnego substratu osobowego Trybunału Konstytucyjnego". Bez encyklopedii zrozumieją? Podpowiadam, należy zastosować wykładnię Pana Coopera („Prawnicze prawa Murphy'ego" – Arthur Bloch): „Jeśli w tekście prawniczym jest jakieś słowo, którego nie rozumiesz, pomiń je. Bez niego na ogół tekst nadal będzie zrozumiały". Zastosowałem się do tego zalecenia i wyszło mi „określenie składu osobowego Trybunału Konstytucyjnego". Czy tylko ja w Kanadzie mam trudności w pojęciu, dlaczego autor użył słów, które w potocznym języku w ogóle nie są używane?
Przeczytałem całą opinię, ponieważ chciałem poznać stanowisko eksperta. Analizowanie tekstu było trudne. Ale jak może być inaczej, skoro jedno zdanie ekspertyzy ma 663 znaki z odstępami? Ten felieton składałby się z około ośmiu–dziewięciu zdań, gdybym przyjął formę pisania stosowaną przez pana profesora. Czy przeciętny czytelnik może się połapać, o co autorowi chodzi w tak długim zdaniu? Wątpię. Do tego opinia liczy 37 stron, co natychmiast wzbudziło moje podejrzenia. Im dłuższy tekst i im bardziej skomplikowanym językiem pisany, tym częściej służy do zamydlenia prawdziwego obrazu. W treści znalazłem co najmniej dwa argumenty podane jako pewniki, mimo że nimi nie są. Ilu czytelników zada sobie trud takiej analizy, a ilu machnie ręką i powie: „to profesor, wie, co mówi", przy założeniu, że w ogóle przeczytają całą opinię, a nie jedynie jej konkluzje.