W wielu opracowaniach historia prawodawstwa na ziemiach polskich zaczyna się dopiero od chwili odzyskania niepodległości po I wojnie światowej. Jak gdyby wcześniej nie istniało nic, a akty prawne z pierwszej połowy XX w. były efektem cudownych objawień. No bo przecież o czasach zaborów nie wypada powiedzieć nic dobrego. Powstania, zsyłki, kontrybucje – oto cała nasza wiedza o tym okresie. Nie ukrywam, że sama przez wiele lat mniej więcej takie miałam wyobrażenie. Z czasu studiów wyniosłam wiedzę o kilku na krzyż kodeksach pisanych ręką okrutnego zaborcy, jednak bez wnikania w ich treść. Jakież było moje zdumienie, gdy zaczęłam czytać dawne akty prawne. Zaskoczyła mnie przede wszystkim ich liczba, stopień uszczegółowienia, tj. zakres spraw, którymi interesowała się władza, oraz czytelność. Prostota języka wielu zaborczych ustaw mogłaby wprawić w zakłopotanie współczesnego ustawodawcę.