Unijna dyrektywa o prawach autorskich na rynku cyfrowym funkcjonuje w Polsce w ostatnich latach jako straszak. Słyszeliśmy, że implementując ją, wyrzekniemy się wolności w sieci, że pojawi się tam cenzura, że strony będą blokowane… Chwyciło – przynajmniej w tej części społeczeństwa, na której wrażenie robią inne antyunijne brednie, powielane, by zaostrzać spór Warszawy z Brukselą.

Teraz jednak podobno weszliśmy w etap „elastyczności” polskiego stanowiska – sam prezes Kaczyński niedawno o tym wspomniał. Jeśli tak, to mamy dobrą okazję, by uporządkować sprawę praw należnych autorom dzieł udostępnianych publicznie na zasadzie streamingu, jak np. święcący triumfy polski serial „Wielka woda” na Netfliksie. Tak się składa, że zwłoka z wdrożeniem tej dyrektywy bije bezpośrednio w ich prawa do tantiem za streaming, których nie otrzymują, bo w polskich przepisach nie ma do tego jasnej i jednoznacznej podstawy prawnej. Gdyby ekipa „Wielkiej wody” była z Francji, dostałaby pieniądze – i to niemałe – bez problemu. No ale u nas twórcy tracą, a zarabiają wielkie streamingowe platformy.

Eksperci mówią, że można próbować karkołomnej interpretacji polskiego prawa autorskiego, w którym mówi się o wynagrodzeniu za udostępnienie dzieła „poprzez inne środki publicznego udostępnienia utworów”, ale sami przyznają, że to sformułowanie spoza siatki pojęciowej polskich przepisów i sądy będą miały problem z jego zastosowaniem. Ale to niestety nic nowego, że na sądy zrzuca się sprawy, z którymi nie radzą sobie politycy.

Czytaj więcej

Dlaczego polscy artyści tracą tantiemy za hity z Netflixa

Czytaj więcej

Stworzyli hit Netflixa. Przez polskie przepisy nie dostaną tantiem