Gdy Wielka Brytania postanowiła odciąć Romana Abramowicza od majątku, w decyzji sankcyjnej wskazano, że jest rosyjskim oligarchą, ma związki z Władimirem Putinem, jego stalowy gigant Evraz Group uzyskuje korzyści z aneksji Krymu i destabilizacji Ukrainy. I z grubsza to tyle. Żadnych ścieżek odwoławczych.
Polska też postanowiła zastosować sankcje. Nazwano je inteligentnymi, wycelowanymi w konkretne podmioty. Nasza specustawa „o szczególnych rozwiązaniach w zakresie przeciwdziałania wspieraniu agresji na Ukrainę oraz służących ochronie bezpieczeństwa narodowego” weszła w życie przed majówką i nie wszystko poszło gładko. Na przykład okazało się, że nadmorska Łeba, żyjąca z turystyki, została bez dostaw gazu, ponieważ firma go dostarczająca miała powiązania z rosyjskim kapitałem. Sytuacji awaryjnej – bo jednak gaz do miejskiej sieci dostarczać trzeba – nie przewidziano. Poprzestano na ogólnikowej konstatacji, że bilans zdywersyfikowanych dostaw gazu w makroskali jest dla nas korzystny.