Debata wybitnych prawników nad wykładnią konstytucji to nieodzowny element poprzedzający pierwszą samodzielną decyzję od czasu wyboru na stanowisko sędziów TK. Analiza powinna uwzględniać dyrektywy wykładni językowej, systemowej i funkcjonalnej przepisów konstytucyjnych, by wydobyć z nich normy niesprzecznego i wewnętrznie spójnego systemu opartego na ustawie zasadniczej. Ta stanowi wzorzec oceny konstytucyjności wszystkich norm niższego rzędu. Pierwsza samodzielnie wyinterpretowana w procesie wykładniczym norma konstytucyjna brzmiała mniej więcej tak: „nie idziemy do roboty, dopóki nie ustąpią".
Nowatorska wykładnia konstytucji jest znakiem czasów. Czasów, w których jeden błąd przysłania się kolejnym. Czasów, w których polityka nie dopuszcza przyznania się do błędu, lecz nakazuje trwać w błędzie po to, by pokazać nieustępliwość. Wielokrotnych nowelizacji, z których każda następna jest zaprzeczeniem wszystkiego, czego prawnicy dotychczas się uczyli. Nowel zwieńczonych uchwaleniem ustawy, która niemalże imiennie wskazuje nowego prezesa najwyższej władzy sądowniczej w Polsce. W istocie sędziego, który nie wykazuje żadnych publikacji, zaś jego dotychczasowa praca to ważne, lecz powtarzalne rzemiosło z dziedziny ubezpieczeń społecznych. Czy ten warsztat jest wystarczający, by stać na czele najwyższego trybunału? Dokonywać analiz w celu oceny obowiązywania norm w ramach złożonego sytemu prawnego, opartego nie tylko na źródłach wskazanych w art. 87 konstytucji, lecz również na normach zarówno pierwotnego jak i pochodnego prawa unijnego? Analiz opartych na dyrektywach wykładni właściwych dla prawa wewnętrznego, jak i dyrektywach zmierzających do zapewnienia acquis communautaire? Czy dokonano właściwej oceny kompetencji? To kompletnie dziś już nieistotne.
Istotne jest to, że dany sędzia został wybrany przez większość, która aktualnie jest u władzy. Że politycy jego wybór utożsamiają z usunięciem zagrożenia, że ustawa uchwalona głosami większości parlamentarnej zostanie uznana za niezgodną konstytucją. Nieważne, jaka ustawa i jaka jest jej treść. Nieważna jej relacja z nomą konstytucyjną. Nieważne, jakie wartości leżą u podstaw ustawy i czy korespondują one z wartościami gwarantowanymi obywatelom w konstytucji. Ma być zgodna i już. Trzeba to wiedzieć „w ciemno" – z wyprzedzeniem. Do tego potrzebny jest żołnierz, a nie dobry sędzia. Wybierzmy więc żołnierza.
Na naszych oczach postępuje hiperinflacja prawa. W jej rezultacie prawo przestanie być ważnym punktem odniesienia i wyznacznikiem zachowań społecznych. Stanie się zwykłym narzędziem w rękach polityków. Pozwalającym na realizację nawet najbardziej niedorzecznych konceptów. Zamiast budować w społeczeństwie szacunek dla prawa i uczyć oraz pielęgnować poczucie obowiązku jego przestrzegania, politycy wskazują społeczeństwu, w jaki sposób prawo można naginać i jak go używać instrumentalnie. Nie tylko na etapie stosowania, lecz nawet w najważniejszej fazie – jego stanowienia przez polski parlament. Nawet za cenę zniszczenia konstytucyjnego organu. Najwyższego organu władzy sądowniczej.
Cena, jaką obywatele muszą zapłacić za cynizm i bezwzględność polityków, będzie ogromna. Popsuta zostanie nie tylko jakość prawa, lecz również zniszczony stopień jego znajomości, przestrzegania, szanowania i wiary w wartości, które leżą u podstaw jego uchwalenia. Te wartości sprowadzone zostaną do politycznego cynizmu – całkowicie obcego dla społeczeństwa.