W wywiadzie udzielonym jednej ze stacji telewizyjnych, jako uzasadnienie patologii w samorządach pan minister powoływał bowiem przykład z serialu "Ranczo". Oczywiście, można dodać, że nie chodziło zapewne autorowi wypowiedzi akurat w tym miejscu o pogłębioną analizę, ale raczej o obrazowy przykład. Ale prowadzona przy tej okazji dalsza dyskusja daje asumpt do pewnych spostrzeżeń na temat merytorycznych podstaw kolejnych zmian prawa.
W powołanym powyżej serialu była kiedyś następująca scenka. Jednak z bohaterek, Solejukowa, wyrobiła sobie konto w banku. Jej "mądrzejsze koleżanki" na wpół kpiąco dopytywały, dlaczego wybrała akurat taki, a nie inny bank. Kobieta odpowiedziała bez wahania: "Poprosiłam synka, żeby wyświetlił mi w internecie zdjęcia poszczególnych prezesów banków i wybrałam tego, któremu najlepiej z oczu patrzyło. Wyglądał na takiego, co mnie nie oszuka." Koleżanki zaczęły od razu na siebie ironicznie spoglądać, ale Solejukowa zaraz dobrodusznie zapytała: "A wy z jakich powodów wybrałyście wasze banki?" - po czym nastała niezręczna cisza. Koleżanki, a z nimi zapewne większość widzów serialu zdała sobie sprawę z tego, że powody ich wyboru konkretnego banku tak naprawdę nie były znacznie bardziej uzasadnione merytorycznie od wyboru pani Solejukowej. Można by przywołać gogolowskie "z czego się śmiejecie?"...
Ta sama sytuacja znajduje analogicznie zastosowanie przy okazji rozważań nad uzasadnieniami zmian wielu ustaw, zwłaszcza tych cieszących się szerokim zainteresowaniem uczestników debaty publicznej (zapomnijmy chwilowo o prawie wodnym, procedurze administracyjnej, planowaniu przestrzennym i innych "branżowych" tematach). Spytajmy polityków, niektórych publicystów dlaczego optują np. za skróceniem liczby kadencji prezydentów miast i burmistrzów? Bo w gminach zbyt duża liczba kadencji oznacza patologię. - odpowiedzą. I może nawet podadzą kilka przykładów. Tak, czy tak, będzie to argumentacja oparta na bardzo fragmentarycznych, subiektywnych i zupełnie nieprzetworzonych danych. Trochę słabo, jak na podstawę dla dużych zmian prawnych. Tak samo bowiem można byłoby podać liczne przykłady "wielokadencyjnych" wójtów, burmistrzów, prezydentów miast świetnie się na swoich stanowiskach sprawdzających. Ich zastąpienie uczącymi się dopiero amatorami nie zawsze musi być dobrym, rozwiązującym wszystkie problemy rozwiązaniem. Ale oczywiście do debaty publicznej znacznie łatwiej przebije się narracja typu "samorządowcy tworzą straszne patologie, trzeba coś z tym zrobić", "prawnicy, zwłaszcza sędziowie tworzą zamkniętą na świat grupę", "lekarze praktykują koleżeńskie zmowy"... Natura ludzka jest taka, że od razu chce się temu przyklasnąć. Ale szczerze mówiąc, ja już wolałbym argumentację opartą na "Ranczu"...
A przecież mamy w przestrzeni publicznej bardzo dużo pogłębionych analiz. Które nie proponują może prostych, łatwych rozwiązań, ale wskazują na problemy w wielu dziedzinach, chociażby również w samorządzie terytorialnym. Zwraca się tam uwagę na słabą pozycję prasy lokalnej, uniezależnianie się burmistrzów od kontroli rad gmin (przykładem może tu być głośny i jakże ważny raport "Osiem grzechów głównych Rzeczypospolitej"), ale w żadnym razie nie rekomendują prostych "złotych środków" od razu rozwiązujących te problemy. Co innego - zbitka krótkich, ale efektownych sloganów.
Większość najważniejszych zmian prawa musi znaleźć oparcie w głównej debacie publicznej. A debata ta w coraz większym stopniu oparta jest na hasłach, lub analizach zupełnie fragmentarycznych (i z tego powodu trudnych do szerszej oceny). Głosy ekspertów - niezależnie od ich poglądów - zbyt łatwo ostatnio są podważane i kwestionowane. Potem będzie miało to przełożenie na konkretne regulacje prawne. I dopiero na późniejszym etapie okazuje się, że dana zmiana regulacji może czasem nawet kierunkowo nie jest najgorsza, ale już w szczegółach wygląda tragicznie (niezależnie od wprowadzającej ją opcji politycznej). Do momentu aż to się nie zmieni, nie powinniśmy nadmiernie kpić z bankowych wyborów pani Solejukowej...