Jednym z ważniejszych elementów reformy sądownictwa zapowiadanej przez ministra Zbigniewa Ziobrę jest zmiana w postępowaniach dyscyplinarnych sędziów i przedstawicieli innych zawodów prawniczych. Zdaniem ministra „większa transparentność, ściślejsza kontrola oraz niezależność postępowań dyscyplinarnych od wpływów środowiska ma wzmocnić autorytet wymiaru sprawiedliwości i samych sędziów". Remedium ma być wyłączenie sądownictwa dyscyplinarnego z dotychczasowego systemu i podporządkowanie go politykom.
Trochę historii
Minister Patryk Jaki nie pozostawia zresztą złudzeń, jak chciałby widzieć ministerialne uprawnienia do zwalniania sędziów, którzy nie spełnili oczekiwań władzy. Przypomniał, jak pewien skazany, korzystając z przerwy w karze, dopuścił się gwałtu. Z dumą stwierdził, że zamieszanych w tej sprawie funkcjonariuszy Służby Więziennej „wywalił na zbity pysk", oraz ubolewał, że sędziemu, który zastosował przerwę w karze, nic się nie stało. Najwyraźniej minister Jaki chciałby „wywalać na pysk" sędziów, którzy orzekli niezgodnie z jego oczekiwaniami.
Warto te poglądy porównać z kwestią odpowiedzialności sędziów za delikty dyscyplinarne w historii Polski. Już w okresie staropolskim znana była instytucja nagany sędziego, która w początkowym okresie stanowiła zarówno apelację od wyroku, jak i postępowanie przeciwko sędziemu, który wydał niesłuszny wyrok. Właściwie było to pozwanie go za nieprawidłowy wyrok. Od XVI w., gdy wprowadzono prawo do zaskarżania wyroków w formie apelacji, nagana sędziego stała się typowym postępowaniem dyscyplinarnym. Tryb rozpoznawania nagany był zmienny, ale zawsze skargę rozpoznawał inny sędzia, równorzędny lub wyższego szczebla. Nikt nigdy nie wpadł na pomysł, aby naganę rozpoznawał jakiś organ pozasądowy, np. mianowana przez króla specjalna komisja.
Coś się przypomina
W okresie rozbiorów ustawodawstwa państw zaborczych różnie kształtowały odpowiedzialność dyscyplinarną sędziów, jednak wspólnym mianownikiem była odpowiedzialność przed sądami (szczebla apelacyjnego i najwyższego). Nie inaczej ukształtowano odpowiedzialność dyscyplinarną sędziów w II Rzeczypospolitej (w ustawie z 1928 r.). W okresie PRL utrzymano formalnie sądownictwo dyscyplinarne w dotychczasowej postaci. Z jedną kluczową zmianą: od 1944 r. minister sprawiedliwości miał prawo usuwać z urzędu sędziego. Co ciekawe, wówczas także powoływano się na potrzebę efektywniejszego zarządzania sądami. Od 1963 r. uprawnienie do usunięcia z urzędu sędziego, który „nie dawał rękojmi należytego wykonywania obowiązków", miała Rada Państwa, na wniosek ministra sprawiedliwości. W praktyce przedstawiciele władzy wykonawczej mogli zatem swobodnie zwalniać sędziego z urzędu, niezależnie od postępowania dyscyplinarnego, co było zresztą zgodne z ówczesną koncepcją jednolitej władzy państwowej. Dopiero w 1989 r. przywrócono zasadę, że sędzia może być usunięty z urzędu tylko prawomocnym orzeczeniem sądu dyscyplinarnego.
Jedna kradzież sklepowa
Widać wyraźnie, że w dotychczasowej historii Polski nigdy nie było koncepcji powierzenia sądownictwa dyscyplinarnego sędziów jakimś organom pozasądowym. Na taki pomysł nie wpadły władze państw zaborczych ani władze PRL. Dopiero Zbigniew Ziobro doszedł do przekonania, że stan ten należy zmienić. Z kolei pragnienie Patryka Jakiego „wywalania na pysk" najpełniej spełniane było w latach 1944–1964, gdy minister sprawiedliwości zupełnie dowolnie mógł odwołać sędziego ze stanowiska. Pytanie tylko, czy do takich standardów powinniśmy dążyć...