Komisja Patryka Jakiego dzięki poselskiemu projektowi nowelizacji ma zyskać możliwość jeszcze surowszego karania za nieprzybycie na wezwanie. Już teraz wolno jej nałożyć niebagatelną karę 3 tys. zł. Kwota wzrośnie do 10 tys., a za kolejną nieobecność nawet do 30 tys. zł. Mało tego: kto nie będzie się stawiał uporczywie, tego na wniosek komisji policja zatrzyma i doprowadzi.
Kibicuję każdemu, kto sprawi, że wezwany stawi się na przesłuchanie bez uników czy ociągania. Sprawy potoczą się wartko, orzeczenia zapadną szybciej, a zaufanie do państwa urośnie, jak chce konstytucja. Ale zaufanie do państwa to też ufność w jego prawo. Tymczasem PiS proponuje odejście od dotychczasowej formy doręczania wezwania – listem poleconym z potwierdzeniem odbioru – i zastąpić je notką w Biuletynie Informacji Publicznej. Zawiadomienie będzie uznane za skuteczne po siedmiu dniach od zamieszczenia. Bez sprawdzenia, czy adresat choćby je przeczytał.
Czytałem o tym z niedowierzaniem. Owszem, już dziś komisja wskazuje w BIP, ale formalnie wzywa listownie, jak sądy i urzędy. Skutecznie wezwany jest nawet ten, kto nie podjął dwukrotnie awizowanego pisma. Jeśli się nie stawi, grozi mu grzywna. Odejście od tej zasady byłoby prawdziwą rewolucją. Czy naprawdę trzeba iść na skróty?
Członkowie komisji wskazują, że to znacznie usprawni ich prace. Zapewne. Ale jakim kosztem? Czy każdy, kto sprzedał lub kupił mieszkanie w zreprywatyzowanej kamienicy, musi teraz czytać BIP i czekać, kiedy pojawi się tam jego nazwisko? A propos, czy będą to pełne dane z adresem i numerem PESEL, żeby wezwany wiedział, że to o niego chodzi? A skąd komisja wie, czy każdy będący w jej zainteresowaniu ma choćby dostęp do internetu? Pytań jest więcej.
Sebastian Kaleta z komisji uważa, że teraz już nikt nie zakwestionuje prawidłowości wezwania. Zapewnia, że nie będzie nadużyć i choć nie ma takiego obowiązku, wciąż będzie wzywać też listownie.