W Legii, elitarnej formacji najemników, istnieje kodeks honorowy. Jego ostatni, siódmy punkt, brzmi: „Na polu walki działasz bez pasji i nienawiści, szanujesz pokonanych wrogów, nigdy nie opuszczasz swoich zabitych lub rannych ani swojej broni". Projekt naszej konstytucji dla biznesu, tak zachwalany przez rząd premiera Morawieckiego, jest wprawdzie bardziej przegadany, ale odpowiednika punktu siódmego niestety nie zawiera. Młodzi przedsiębiorcy rozkręcający swe startupy nie mogą liczyć na takie wsparcie kolegów ani tym bardziej państwa. Wprawdzie dostaną ulgę na start, ale stracą sporą część ochrony prawnej, przerzucając na nich wszelkie ryzyko.
To nie tajemnica, że o wypadek przy pracy najłatwiej, gdy pracownik to osoba młoda, jeszcze nieobyta z obsługiwanym sprzętem i bez rutyny, która przychodzi z czasem. Nie mam pewności, czy wszyscy rozumieją, na czym polega ryzyko gospodarcze w sytuacji nieoczekiwanego wypadku. Skutkiem jest czasem nawet wielomiesięczna przerwa w prowadzeniu działalności. Na początku rozwijania biznesu mało kto myśli, co z nim się stanie w takiej podbramkowej sytuacji. Skoro państwo nie pomoże – wypadałoby się chyba ubezpieczyć prywatnie. Tylko że wtedy już naprawdę nie będzie można mówić, że rządowa propozycja to prawdziwa konkurencja dla etatu i ulga dla biznesu. A w tę stronę mają podobno iść zmiany w kodeksie pracy.
Zaczynający swój biznes z jednej strony mogą liczyć na zwolnienie ze składki ZUS przez pół roku, ale z drugiej, w sytuacji długotrwałej niezdolności do pracy wynikłej z wypadku, poniosą koszty pozostawania bez zajęcia. Przecież zwolnienie lekarskie im się nie należy. A 320 zł składki na NFZ płacić trzeba.
Żeby faktycznie mówić o preferencjach dla biznesu, trzeba by mu zapewnić więcej komfortu. Przynajmniej na początku. A potem niech już będzie w myśl zasady „Maszeruj albo giń". ©?