Wyniki testów nie świadczą o poziomie kształcenia

Zdawalność na aplikacje nie może być traktowana jako kryterium oceny jakości kształcenia na prawie. Wyniki testów są tak samo miarodajne dla dokonywania takiej oceny jak rezultaty studentów w pchnięciu kulą i skoku o tyczce – pisze profesor Uniwersytetu Szczecińskiego

Aktualizacja: 18.02.2010 03:46 Publikacja: 18.02.2010 00:11

Wyniki testów nie świadczą o poziomie kształcenia

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Red

Nie zgadzam się z poglądem wyrażonym na łamach „Rz” (artykuł Ireneusza Walencika „[link=http://www.rp.pl/artykul/55718,433943_Najlepiej_ucza_prawa__w_Krakowie.html]Najlepiej uczą prawa w Krakowie[/link]” z 15 lutego 2010 r.), że wyniki testów na aplikacje są kryterium oceny poziomu nauczania na wydziałach prawa. Wyniki owych testów są bowiem mniej więcej tak samo miarodajne dla oceny jakości kształcenia na wydziałach prawa jak np. rezultaty w pchnięciu kulą i skoku o tyczce osiągane przez studentów tych wydziałów.

[srodtytul]Głowa jest zbyt cenna, by robić z niej śmietnik[/srodtytul]

Aby nabrać dystansu do tego rzekomego miernika jakości kształcenia, wystarczy się zapoznać ze sposobem formułowania pytań zawartych w testach do egzaminu na aplikację i z ich merytoryczną „głębią”. Jeżeli ktoś potrafi w krótkim czasie odpowiedzieć na te pytania, nie dowodzi to, że jest znakomitym prawnikiem. Być może jest, ale nie liczba punktów z testu o tym świadczy.

Wysoka punktacja jest bowiem przede wszystkim świadectwem determinacji i stopnia brutalności, z jakim traktują siebie młodzi absolwenci prawa pragnący zdobyć zawód. Mam na myśli poświęcenie kilku miesięcy życia na uczynienie z własnej głowy, przepraszam, śmietnika czy też czegoś, co można porównać do sortownika śmieci. Chcąc dobrze rozwiązać test, absolwent prawa musi bowiem wrzucić do niej i zapamiętać tysiące drobnych, nikomu do niczego (i z reguły nigdy) niepotrzebnych informacji. Uznaję za nieporozumienie podnoszenie do rangi kryterium oceny kształcenia na wydziałach prawa tego, co kiedyś mogło być ewentualnie przepustką do sukcesu w rozrywkowym teleturnieju „Wiem wszystko”.

Nie potępiam absolwentów prawa za ową brutalność w stosunku do siebie, a tym, którzy zostali przyjęci na aplikację, gratuluję. To nie oni wymyślili tryb naboru, a pragnienie zdobycia zawodu kosztem wielotygodniowych wyrzeczeń jest godne szacunku. Ci, którzy dostali się na aplikację, mogą być pewni, że w trakcie wykonywania zawodu, np. sędziego, nikt nigdy nie będzie im kazał robić czegoś równie bezsensownego jak to, co musieli wykonać, przygotowując się z sukcesem do testu na aplikację.

[wyimek]Jeśli ktoś potrafi szybko rozwiązać test, nie znaczy, że jest znakomitym prawnikiem[/wyimek]

To, co było treścią testu, ma bowiem tyle wspólnego z pracą w zawodach prawniczych oraz z oceną prawniczych kompetencji kandydata, ile wspólnego ma pogoda tej zimy z propagandą o globalnym ociepleniu. Jest ta zawartość testów twardym dowodem na to, że umiejętność odpowiadania na pytania, które nie mają nic wspólnego z treścią studiów ani z zawodem, do którego przygotowuje aplikacja, nie jest i nie może być traktowana jak miernik poziomu nauczania prawa.

Nie mam pomysłu na to, jaki powinien być optymalny tryb naboru na aplikację. Nie wykluczam, że może niczego lepszego niż dzisiejsze testy nie da się wymyślić. Być może – w imię chociażby zapewnienia zdającym równych szans – należy się pogodzić z taką właśnie formułą egzaminu. Sprzeciwiam się jedynie traktowaniu zdawalności jako kryterium oceny kształcenia na wydziałach prawa. To trochę tak, jakby przyznawać rację tym twórcom telewizyjnym, którzy twierdzą, że ich program jest najlepszy, bo ma największą oglądalność… Czasami są to dobre programy, ale to nie oglądalność decyduje o tym, że takie są, lecz ich merytoryczna zawartość.

[wyimek]Prawnik nie musi mieć w głowie kodeksu, ale musi poradzić sobie z jego treścią[/wyimek]

Nie wykluczam, że być może te wydziały prawa, z których najwięcej absolwentów dostało się na różne aplikacje, są rzeczywiście najlepsze. Jeśli w istocie zasługują na to miano, to nie z tego powodu, że ich absolwenci zdali najlepiej koszmarne testy! Jestem też dziwnie pewien, że kadra na tych wydziałach nie pakuje studentom do głów miliona detali, o które są pytani na testach, lecz po prostu uczy ich prawa – a to są dwie różne rzeczy. Bliska jest mi mądrość zawarta w maksymie, że to nie kodeks ma być w głowie prawnika, lecz właściwie używający głowy prawnik powinien umieć poradzić sobie z treścią przepisów zawartych w kodeksie. Bo głowa jest zbyt cenna, by robić z niej śmietnik. Dlatego studenci zdający u mnie egzaminy przychodzą na nie z kodeksem w ręku i jeśli potrafią sprawnie odnaleźć w nim odpowiedź, to poczytuję im to na plus.

[srodtytul]Nie można nauczać pod egzamin[/srodtytul]

I na koniec pragnę się sprzeciwić tezie pojawiającej się niekiedy w dyskusjach na temat kształcenia, że na wydziałach prawa należy uczyć pod testy. Gdyby komuś taki pomysł przyszedł do głowy, to niech baczy na jego konsekwencje. Wprowadzenie go w czyn zrobiłoby bowiem tyle samo złego dla edukacji prawniczej, ile dla zniechęcania młodzieży do czytania polskiej poezji i prozy zrobili „ślusarze” i „kaci” z Ministerstwa Edukacji tworzący klucze do oceny wypowiedzi maturzystów na temat wierszy (Wisława Szymborska nie sprostała ministerialnym wymogom i źle zinterpretowała własny wiersz), a w dalszym planie katrupiący w licealistach chęć do czytania.

Podejmując nieśmiałą próbę osłabienia woli kolejnego urankingowienia wydziałów prawa, pozwolę sobie na przytoczenie takiej oto wątpliwości sformułowanej na zupełnie innym gruncie. Otóż od kilku lat województwo wielkopolskie osiąga gorsze rezultaty w testach gimnazjalnych niż np. znacznie uboższe województwa leżące na wschodzie kraju. Jedna z głoszonych w Poznaniu hipotez formułowana jest w postaci pytania: czy przypadkiem nie jest tak, że kiedy my tu uczymy polskiego i matematyki, oni tam – zamiast uczyć tych przedmiotów – uczą ich, ale pod testy (czyli nie uczą)? Może tak, a może nie – nie zamierzam tego rozsądzać, ale też nie uważam tej hipotezy za absurdalną.

Dlatego dane dotyczące liczby aplikantów z poszczególnych uczelni – swoją drogą ciekawe – należy interpretować z dużą rozwagą. Odsetek absolwentów jakiegoś wydziału przyjętych na aplikację na podstawie testów informuje bowiem tylko o tym, że taki właśnie odsetek absolwentów tego wydziału dostał się na aplikację – o niczym więcej. Te procenty nie pozwalają na bezkrytyczne stwierdzenie, że jakiś wydział jest gorszy od tego, z którego absolwenci dostali się na aplikację w większej liczbie, ani też lepszy od tego, z którego dostało się na aplikacje mniej prawników.

[ramka][b][link=http://blog.rp.pl/goracytemat/2010/02/18/wyniki-testow-nie-swiadcza-o-poziomie-ksztalcenia/]Skomentuj ten artykuł[/link][/b][/ramka]

Nie zgadzam się z poglądem wyrażonym na łamach „Rz” (artykuł Ireneusza Walencika „[link=http://www.rp.pl/artykul/55718,433943_Najlepiej_ucza_prawa__w_Krakowie.html]Najlepiej uczą prawa w Krakowie[/link]” z 15 lutego 2010 r.), że wyniki testów na aplikacje są kryterium oceny poziomu nauczania na wydziałach prawa. Wyniki owych testów są bowiem mniej więcej tak samo miarodajne dla oceny jakości kształcenia na wydziałach prawa jak np. rezultaty w pchnięciu kulą i skoku o tyczce osiągane przez studentów tych wydziałów.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie
Opinie Prawne
Michał Romanowski: Opcja zerowa wobec neosędziów to początek końca wartości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Komisja Wenecka broni sędziów Trybunału Konstytucyjnego