Kiedy pod koniec ubiegłego roku KE opublikowała kolejny krytyczny raport o objętej tzw. corocznym mechanizmem kontrolnym Rumunii, stawiając jej poważne zarzuty o działaniu sądownictwa i walce z korupcją, reakcja była zdecydowana. Tamtejsze władze zarzuciły, że raport jest nieprawdziwy, zapowiadając ściganie na drodze karnej dwójki komisarzy: Fransa Timmermansa i Very Jurovej, za fałszywe wnioski o sytuacji w Rumunii oraz za udział w zorganizowanej grupie przestępczej.
Czytaj także: Unijni komisarze w grupie przestępczej
Mimo że Polska toczy podobny spór z Brukselą, nigdy nie przybrał on tak gwałtownej formy. Był raczej dyplomacją uników i grą pozorów. A władzom w Warszawie nigdy nawet nie przyszło do głowy, że prokuratura Zbigniewa Ziobry mogłaby ścigać unijnych komisarzy, choć wnioski z raportów o stanie w sądownictwa w Polsce były również kwestionowane jako nieoddające rzeczywistej sytuacji i motywowane politycznymi sympatiami.
Dziś nie wiadomo, czy perspektywa ścigania przez prokuraturę (ze względu na immunitet nie jest to takie pewne) czy też względy wyborcze powstrzymały Timmermansa od podjęcia formalnych kroków wobec Rumunii: otwarcia procedury ochrony praworządności czy skargi do Trybunału w Luksemburgu, tak jak przeciwko Polsce.
Pewne jest jedno: Frans Timmermans jest kandydatem europejskich socjalistów na nowego przewodniczącego Komisji Europejskiej i właśnie rozpoczął grę o wszystko. Porażka oznacza odejście w polityczny niebyt, nawet w ojczystej Holandii, w której jego ugrupowanie cieszy się dziś znikomym poparciem.